~Co nowego w nexcie? Pewnie wiedzieć chcecie? Tu macie taką małą zapowiedź!

Na razie w przygotowaniu!

To wszystko już w kolejnym rozdziale

~~ Crystal ~~

A to w nadchodzących rozdziałach!

Ally zabije człowieka!
Austin dozna szoku pod koniec 2 sezonu!
Kris uwodzi i pójdzie do łóżka z Carlosem!
Jess spowoduje straszny wypadek!
Córka Ally i Austina niekoniecznie zostanie uwolniona!
W którymś rozdziale dużą rolę odegra wilk!
Niektóre wątki bohaterów będą miały na prawdę mroczną przeszłość!

~~Crystal~~


środa, 25 lutego 2015

Zdziwienie & Przebudznie

Zostaliśmy otoczeni. Patrzyliśmy się na nich z ogromnym zdziwieniem, chociaż nie miało to podstaw. No co? To już pocałować się nie można na czyjejś posesji. Mają jakiś problem, czy co? To nie oni, lecz my powinniśmy zadawać pytania domagając się wyjaśnień, ale byliśmy niestety "nie u siebie", więc co tu poradzisz? No nic, tylka ta odpowiedź nasuwa się na czyjekolwiek usta.
- Co wy tutaj robicie? - zagadnął jeden z nich.
- Wow! - buzowała mi myśl w głowie. Ale my mamy szczęście! Jednak nie wiedzą, kim jesteśmy. I dobrze, przynajmniej jeden problem z głowy.
- My? - zapytał się z lekką ironią Austin.
- Tak, wy. - beznamiętnie odpowiedział. Nie było mu do śmiechu, więc ten żart mógł go trochę rozgniewać. - W takim razie pójdziecie z nami. Właściciel posesji zdecyduje co z wami zrobić, a jeżeli nie okaże się łaskawy, no to osobiście się z wami policzę. - naprężył mięśnie, by udowodnić swoje racje, po czym odszedł, a nam kazał zrobić to samo. Z przyczyn naturalnych, że nie jesteśmy "niewolnikami" i nie wykonujemy czyichś poleceń, a zwłaszcza kogoś takiego, zostaliśmy. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ reszta ludu, nas tam "dostarczyła".
Po niedługiej wędrówce, przeszliśmy przez bramę i znaleźliśmy się w samym centrum wyspy. Przyznam, że dostałam lekkiego oszołomienia, ponieważ gdzie się nie obejrzałeś, widziałeś luksus. Tutaj nawet trawa mocno odprężała, dokładnie samo popatrzenie na nią.
- Oj..., ile bym dała za takie miejsce, chyba wszystko... i nic. - cicho mruknęłam pod nosem, na co jeden ze strażników ochoczo zareagował.
- Dusi się pani? - czy ja jestem tutaj z poważnymi ludźmi? Co to za pytanie do cholery? Dusi się pani? - to chyba jakieś żarty.
- Nie. - słodko odpowiedziałam. - Ja mam tylko chorobę na strażników, którzy trują dupę. - pokręciłam głową, niedowierzając z jego głupoty. Widać, po co ludziom wykształcenie, skoro zatrudniają samych bałwanów. - Ale stwierdzam, siłę to on musi posiadać. - pomyślałam zerkając na jego posturę. Nie był, znaczy w ogóle ci ludzie nie byli cherlakami, tylko chłopami bez krzty litości, ale za to z odrobiną głupoty. Ale tę ich nie logikę można dobrze wykorzystać i zaraz to zrobię.
- A czy ja mogłabym zadać panu pytanie? - spytałam cofając się, by złapać z nim kontakt wzrokowy.
- Ależ naturalnie. - szczęśliwie odpowiedział, na co ja parsknęłam śmiechem. Może nie trzeba było oceniać go po "okładce".
- Czy zna pan kogoś takiego o pseudonimie Live-rop? - miałam wielką nadzieję, że się czegoś dowiem zadając to pytanie.
- Nie, bynajmniej.
- What? - ze zdziwieniem wypowiedziałam anglojęzyczne słowo.
- Słucham? - w tej chwili dowiaduję się, że ten typek nie zna angielskiego, takiego popularnego języka. Czemuż mnie to nie dziwi?
- A nic, nic. - zrobiłam wielkie oczy i sztuczny uśmiech, by pozbyć się jego wzroku ze swojej twarzy. - A może mi pan zdradzić, kto jest właścicielem tego pięknego miejsca. - dodałam po chwili.
- Na to pytanie, odpowiedź uzyska pani sama. O to on. - wskazał palcem niedużego człowieczka w okularkach, laseczką i łysiną na główce. Jakby tego było mało, posiadał wąsy i bardzo długą siwą brodę. Spojrzałam na niego z irytacją. Po chwili pokazały się za nim, ujmijmy to tak, panienki w strojach kąpielowych. Jedna go nawet cmoknęła w usta. A więc podsumowując, mamy dziadka, chyba modelki i tonę strażników. Powiedzcie, jak to nazwać? Harem to chyba złe określenie, ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Ale powracając, to są chyba jakieś żarty. Gdzie my do cholery jesteśmy?
- Witam. - zagaił mocno schrypłym głosem. O matko, w co my się wpakowaliśmy? - A pastwo kim są? - na dodatek był skrzekliwy i dziecięcy. Co to za porażka?
- Szefie, znaleźliśmy ich w obrębie lasu. Nie wyglądają na złodziei i bandytów, ale zachowywali się podejrzanie, gdy ich zobaczyliśmy, dlatego podjęliśmy decyzję by ich tu zabrać. Reszta należy do pana. - monolog wygłosił największy z nich. Wg mnie nosił przydomek "Mięśniak", a skąd ta myśl. Otóż nosił plakietkę z takim napisem. Wiem, spostrzegawcza jestem.
- Hmm. - westchnął. - Puszczę was wolno, ale zanim to uczynię, chciałbym się dowiedzieć jak tu trafiliście i po co? Jeżeli nie sprawi wam to kłopotu, to zapraszam do środka na mały poczęstunek. Tam sobie wszystko wyjaśnimy. - skończył i cyknął w moją stronę. Ogarnęło mnie obrzydzenie. Gwałtownie się otrząsnęłam, a ta dwójka, która tu ze mną przybyła, tylko się śmiała.
- Co was tak bawi? - zapytałam zdenerwowana.
- Nic. - odpowiedzieli jednocześnie, po czym udali się za starcem. Uczyniłam to samo. Trochę na niego czekaliśmy, bo dziadkowi się najwidoczniej nie spieszyło. Gdy dotarł, w dosyć niekonwencjonalny sposób, wytłumaczyliśmy mu nasze przybycie na wyspę. Okazał się wyrozumiało i to bardzo, a na dodatek był przesympatycznie miły. Żałowałam, bo znowu oceniłam człowieka po "okładce". A niby byłam taka dobra, a tu proszę. Podróż mnie całkowicie zmieniła. Z jednej strony na gorsze, bo stałam się mniej czulsza i wrażliwsza dla innych ludzi, ale z drugiej, i właśnie na nią trzeba patrzeć, strony odnalazłam w sobie nowe siły i wiedzę, o której istnieniu nigdy wcześniej się nie domyślałam.
Prowadząc z nim dalszą dyskusje, osiągnęliśmy wielkie rzeczy. A mianowicie gość zdradził nam, gdzie mieszka nasz poszukiwany oraz co robiła tutaj Jessie. Otóż jego restauracja, (tutaj moje wielkie zdziwienie), była znana na całym świecie. Nigdy bym się nie spodziewała, że została nagrodzona, aż pięcioma gwiazdkami Michelle, pod względem jakości potraw i produktów. Tylko dlaczego znajdowała się w takim miejscu. Odpowiedź była prosta, Josef, tak nazywał się ten pan, był multimilionerem. Stąd mógł pozwolić sobie na, (to słowo już się staje nudne), ogromne luksusy. Nie będę się już czepiać, w końcu zaprosił nas na fiestę z jakiejś tam mało ważnej okazji. Zresztą co mnie tam, ważne że zaprosił. Mogę mu tylko dziękować, bo dzięki niemu dowiedziałam się, co tutaj robiła Jessie i gdzie jest Live-rop, a to chyba najważniejsze.

*Oczami Jessie*

- Ach, czuję się tak bosko. - powiedziałam wychodząc ze SPA. - Kto by pomyślał, że Josef to taki miły i naiwny staruch. Gdyby takich ludzi było więcej, to świat byłby piękniejszy. - ach, ja i te moje marzenia. Ale do rzeczy. Ja se tu baluje i hajs wydaje, a tam robota na mnie czeka. - Byle ci idioci tam jeszcze byli, bo nie chcę mi się ich ponownie szukać. - poprawiłam włosy. Po chwili wyciągnęłam lustereczko, by poprawić sobie makijaż. Na koniec tylko kwestia z baśni. - Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? - zamknęłam oczy. Wiedziałam, że ta kobieta, która się w nim pojawi jest tą jedyną. Wzięłam głęboki oddech i szeroko roztarłam powieki. Uśmiech zagościł na mojej twarzy. Chyba wiecie dlaczego? Tak, widziałam tam siebie..., ale tego można się już było spodziewać. - Jestem mądra, jestem zgrabna, wiotka, słodka i powabna, a w dodatku daję słowo, mam pracę dochodową i wyjątkową. - nuciłam słowa znanego utworu. Zawsze byłam i zawsze będę lepsza od innych. Trzeba się tylko w tym umacniać.
I tak to krocząc w stronę promu, by później udać się w stronę, z której przybyłam, śpiewałam sobie pocieszające słówka.

*Oczami Carla*

Od kilku dni nie potrafiłem wyjść z dołka, w którym się znajdowałem. Me uczuci wisiały na włosku, a miłość... przeminęła z wiatrem. Co ja mogłem? Byłem kompletnie bezradny. Pierwszy raz w życiu się poważnie załamałem, a najgorsze było to, że nikt nie był mnie w stanie wesprzeć albo przynajmniej spróbować podnieść na duchu. Czy wymagałem, aż tak wiele? Chyba... nie, chociaż nie zawsze byłem fer w stosunku do innych. Miałem swój humorek jak każde dziecko, ale popatrzcie kim teraz jestem. Porządnym, dobrym i uczciwie pracującym na siebie i na innych, człowiekiem. No może w tej chwili było inaczej, ale to się nie liczy.
- Gdy tak na ciebie patrzę, to przypomina mi się ciekawa sytuacja z lat młodości. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, bo to dosyć kompromitująca sytuacja, ale tobie jestem w stanie ją powierzyć. - cicho się zaśmiałem, patrząc na jej słodkie usta. Ile bym dał, by się teraz one złączyły z moimi? A może zrobić jak w tej bajce, gdzie przystojny książę całuje śpiącą królewnę. Są to może inne okoliczności, ale przynajmniej w połowie się zgadza. Ale najpierw powiem to, co zamierzałem. - To było jeszcze w podstawówce, pod koniec szóstej klasy. Była wtedy zima. Jeszcze teraz czuję ten powiew chłodu, który wtedy panował w naszym mieście. To były czasy, ale nieważne. Po lekcjach, jak zwykle o tej porze roku, wybraliśmy się całą klasą na górkę, która była niedaleko szkoły, w celu pojeżdżenia na sankach. Warunki do tego były tam znakomite. A do tego świeże powietrze i jakiś sport. Same plusy i mógłbym tak w nieskończoność wymieniać same pozytywy z tamtych chwil, gdyby nie ta sytuacja. Otóż każdy już raz zjechał na sankach, każdy, po za mną. Nie, że się bałem, czy co, ja po prostu nie miałem dzisiaj na to ochoty. Ale jak mus to mus. Co poradzisz? Wpłynęli na mnie grupą. I poszedłem, wziąłem sanki i zjechałem. Wydawać się by mogło, że już po wszystkim, gdyby nie fakt, że z sanek (na chiny ludowe nie wiem jak to inaczej nazwać, więc wybaczcie za ilość powtórzeń - od aut.) wystawał niewielki drut, który rozpruł mi spodnie i to w kroku. Na początku niczego nie zauważyłem. Śmiechy ich nie były nowością, więc mnie nie ruszały, ale gdy schyliłem się, no to dostałem "olśnienia". Było mi strasznie głupio. Myślałem, że spalę się ze wstydu, zwłaszcza, że przy wcześniej wymienionej czynności, dziura się powiększyła. Do dnia dzisiejszego mam złe wspomnienia z tą chwilą, nawet po nocach nawiedza mnie ta myśl. Od tamtego czasu unikałem śniegu i wszystkiego z nim związanego. Przez ten fakt, dużo straciłem, a na pytanie, czy żałuję, nie jestem w stanie odpowiedzieć. - cicho się zaśmiałem, z myślą, że wzbudzi to jakąś reakcję u blondynki. I tak się stało. Nie mogłem w to uwierzyć! Blondynka otworzyła oczy, spojrzała na mnie i czule się uśmiechnęła. Łzy naleciały mi do oczu. Odruchowo się nad nią pochyliłem i namiętnie pocałowałem, mocno się w nią wtulając.

*Oczami Ally*

- Świetna impreza. Dawno się już tak dobrze nie bawiłam. - entuzjastycznie wołała Trish.
- Strasznie miły pan. Nie spodziewałam się, że istnieją osoby bogate, które mają "serce" otwarte dla innych. - szeroko się uśmiechnęłam.
- No, trzeba przyznać, dziadek potrafi się bawić. - przyznał kręcąc głową Austin. - Na dodatek pożyczył nam swój prywatny statek na drogę powrotną. - dodał.
- Nie zna nas w ogóle, a jest taki hojny. Będę mu za to wdzięczna do końca życia. - podsumowałam rozmowę swoim dość przekonującym argumentem.
- Co teraz robimy? - spytała Trish.
- Wracamy. - odparł jej Austin. - Wiemy, gdzie się znajduje Live-rop, więc praktycznie mam już wszystko, czego nam było trzeba. - oznajmił. - Pozostaje nam już tylko kwestia dotarcia na miejsce Carla i Mike. A potem ruszamy w drogę. - wiwatował na cześć sukcesu. Nie mogę teraz powiedzieć, że trzeba to uczcić, bo przed chwilą niby co robiliśmy, ale cieszyć się chyba mi nie zabronicie. A jest z czego.
- Jak tylko dotrzemy, osobiście dodzwonię się do Carla, a ty Ally zajmij się Mike, ok. - przytaknęłam jej. Po chwili znaleźliśmy się na statku i zmierzaliśmy w stronę Sycylii.
- Trish, możesz zająć się sterowaniem? Ja chciałabym porozmawiać z Austinem w cztery oczy. - spytałam.
- No pewnie. A przy okazji dodam od siebie, że powinniście ze sobą spędzić trochę romantycznych chwil. Już dawno nie widziałam was w intymnej sytuacji na dłużej, więc  bierzcie się lepiej do roboty. - zaśmiała się.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. - kiwnęłam przecząco głową, po czym się uśmiechnęłam. Po chwili czarnowłosa wykonała moją prośbę, a ja mogłam w cztery oczy spotkać się z ukochanym.
- Austin? - spytałam mieszającego coś przy jakimś ustrojstwie chłopaka. - Możemy porozmawiać?
- No pewnie. Mów.
- Nie tutaj, na zewnątrz. - zrobił wielkie usta. - Poczekam na ciebie. - powiedziałam i udałam się na pokład. Usiadłam na ławeczce i spoglądałam w niebo. Po chwili dosiadł się do mnie blondyn.
- To o czym chciałaś ze mną pomówić. - uroczo się uśmiechnął.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że cię kocham i, że cieszę się, że ze mną zawsze byłeś, zawsze jesteś i... - nie dokończyłam, gdyż Austin się wtrącił.
- Zawsze będę, bez względu na wszystko. Kocham cię Ally. - nachylił się w moją stronę. Spojrzał mi w oczy. Czułam na sobie jego oddech, czułam jego bicie serca. Złapał mnie za ręce i energicznie do siebie przytulił. Byliśmy tak blisko siebie. Nasze usta dzieliły zaledwie centymetry. To była tylko kwestia czasu. Ta chwila mogła by trwać wiecznie, a przecież nic się jeszcze nie zaczęło. Zachwyt na niczym, to cała ja. Zbliżył się do mnie i lekko musnął moje usta. Chciałam więcej, musiał to poczuć, bo instynktownie uczynił to ponownie. Tylko tym razem bardziej czule. I tak trwało to kilka minut. Obsypywał mnie toną przesłodzonych pocałunków, aż nadszedł ten najbardziej wyczekiwany moment. Pocałował mnie najbardziej namiętnie w usta, jak tylko potrafił, przechylił na plecy i zaczął prowadzić do czegoś więcej.

***
Taka końcówka, to nie w moim stylu, ale co poradzisz. Trochę miłości nie zaszkodzi, a im tego już brakowało. Nie wiem, czy pójdą na całość, czy skończą na wstępie. Zobaczymy. Jestem zmęczona, więc się nie rozpisuje. Czekam na komentarze. Na koniec piosenka:


Katy Perry - "Dark horse"


~~Crystal~~

poniedziałek, 23 lutego 2015

Takie miejsce & Przerwany pocałunek

Po niedługiej przechadzce, znalezieniu schronu i pożywienia, udaliśmy się kolejnego dnia na poszukiwania. Nie wiedzieliśmy, czy aby na pewno nikt nas nie obserwuje, bądź śledzi. Ale o jednym byliśmy przekonani, że nie odpuścimy, póki nasza córka nie wróci z nami do domu. Tak chyba się mówi, ale wiecie o co mi chodzi, więc już nie będę przedłużać.
Łaziliśmy bo lesie, który porastał obrzeża wyspy jakieś kilka godzin. Na prawdę, myślałam że ten horror nigdy się nie skończy. A to był dopiero początek tej przygody. Bowiem nie byliśmy świadomi zła, które za chwilę się tutaj pojawi.
- Gdzie do cholery znajduje się ta willa? - mówiła rozzłoszczona Trish. Trzeba przyznać, humorek jej dopisywał. Najpierw smutek, potem śmiech, a na koniec cała czarnowłosa, czyli "przybrane zło". Oczywiście nie dosłownie, ale znając jej charakter, można tak uważać. Przynajmniej ja tak sądzę.
- Nie gorączkuj się tak. Nie warto. - starał się ją uspokoić Austin.
- Dokładnie. Po za tym nigdzie się nam nie spieszy. I nie chodzi mi o to, że możemy jej szukać w nieskończoność, tylko o to, że nie mamy planu, a ci którzy mieli nam wtórować, przepadli i prędko się tu nie pojawią, więc sama widzisz. - bezinteresownie wytłumaczyłam jej swoją rację. Chyba została prze zemnie przekonana, bo nie zaczęła protestować jak to zazwyczaj czyni.
- Ale mimo to nie. - odezwała się tak nagle. Lekko się, aż przeraziłam. Takie gwałtowne wypowiedzi nie są w jej stylu.
- Co nie? - próbowałam ją naśladować.
- Nie, czyli to, że chce się wam tak chodzić w kółko. Nic w ten sposób nie osiągniemy, a ja mam już dosyć tego łażenia. Nogi mnie bolą, jestem niewyspana, no może w pełni najedzona... - i zaczął się jej monolog. Tego najbardziej się obawiałam. No ile można? Za chwilę zacznie mówić, że boli ją tyłek, jest jej nie dobrze, chce do psa itd. A ja? Ja na prawdę nie chcę tego słuchać, no Austin chyba też, bo jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, bym "zamknęła" jej usta.
- Trish, a nie męczy cię ta ciągła paplanina? - spytałam, z nadzieją pójścia na kompromis.
- Wiesz, trochę... albo nie, zmieniam zdanie. - pokazała mi język. Zachowywała się jak dziecko. Teraz można gołym okiem zobaczyć, że jednak filmy i książki nie kłamią, a mianowicie chodzi mi o to, że "puszcza" zmienia naturę człowieka. No popatrz, zabawne prawda?
Już chciałam coś powiedzieć, gdy nagle ujrzeliśmy gmach budynku, tak to nazwijmy.
- Popatrzcie! - krzyknął Austin. - To już tu. - paradował entuzjastycznie, wywołując na naszych ustach uśmiech.
- No nareszcie. - z wielką ulgą westchnęła Trish.
I tak samo jak na tych filmach, o których już wcześniej wspomniałam, biegliśmy w stronę, tak przynajmniej przeczuwaliśmy, willi.
Wybiegliśmy, by po chwili doznać szoku. Otóż naszym oczom ukazała się... restauracja, tak restauracja. No nie, to są chyba jakieś żarty. Knajpa w takim miejscu. No na prawdę, niezły dowcip. Jednak nie był to kawał. Na tle budynku widniał ewidentny napis, który brzmiał następująco"
"Restauracja LaRinton de Cordon Blue ela Magela toda sin casta".
Teraz można jednoznacznie stwierdzić, że jest to owe miejsce. Tylko co to za nazwa. Chyba ten kto to wymyślał, nie był do końca trzeźwy, ale lepiej, w pełni zdrowy umyślnie.
- Co to ma być do cholery! - krzyknęła zdenerwowana Trish. - No chyba mnie zaraz szlak trafi. K... - i tu wam wytnę ten kawałek, gdyż czarnowłosej zebrało się na przekleństwa, pierwszego nawet jest się łatwo domyślić. Chciałam ją uspokoić, ale w tej chwili mogłam jej już tylko wtórować.
- Do jasnej ciasnej! Oni chyba sobie z nas żartują, ale mnie to w ogóle nie bawi. - z wściekłości wzięłam nieduży kamień i już chciałam rzucić w szybę baru, gdy Austin mnie powstrzymał.
- Ally! Odbiło ci! Jeśli to zrobisz, to mogą nas znaleźć. - próbował mi to uświadomić, jednak ja i tak musiałam wyznać mu swoje rację.
- I tak nas znajdą. Nie słyszysz jak ty i Trish się drzecie. - na te słowa zrobił wielkie oczy.
- A no chyba masz rację.
- Nie chyba, tylko na pewno. - dodałam puszczając kamień. Przewróciłam oczami, przetarłam ręką włosy i zaczęłam się powoli rozglądać, cały czas słuchając wkurzonej czarnowłosej. Moim oczom, oprócz wielkiego budynku, dał się we znaki dobrze zachowany i na pewno zadbany ogród. Porastały go piękne kwiaty, głównie róże i tulipany, a także ochocze przycięte krzewy, i urodzajne drzewa. Jednym słowem było tu pięknie, magicznie bym rzekła, ale mi albo raczej nam, na wzruszenia się nie zbierało. Co gorsza, byliśmy coraz bardziej wściekli.
- Hej! Spójrzcie tu. - wołał na Austin. Stał koło jakiegoś centrum informacyjnego. Taka zwykła tablica z kartkami i obrazkami, też mi centrum, ale się nie przyczepiajmy do tego faktu, i tak to po prostu nazwijmy. Słowa nie były tu potrzebne, świetnie za to pasowała tu reakcja naszej czarnowłosej przyjaciółki. Stała z otwartą buzią, niedowierzając w to, co ujrzała.
- Uważaj, bo ci komar do buzi wleci. - zaśmiałam się. Ta momentalnie się ocknęła.
- C..c..co? - mówiła otrząsając się.
- Nic. - machnęłam ręką i się uśmiechnęłam. Popatrzyliśmy na tablicę. Były tam jakieś infa, takie bzdety, więc lepiej ich nie wymieniać, ale obrazki intrygowały. Byłam mile zaskoczona, ale jednocześnie bardziej zła, gdy dowiedziałam się, iż na tej wyspie znajdowała się przeogromna willa, której my jeszcze nie znaleźliśmy, a pod nią na dodatek widniał napis - "Tak wielka, że nawet jej nie przeoczysz". - Ta, pewno. - pomyślałam. Oprócz niej, znajdowały się tu także: basen, kort, pole do minigolfa i jazdy konnej, klub (wow, oni mieli własny klub), a także plac zabaw, który na prawdę nie wiem po co mu tutaj był potrzebny itd.
- Zaraz wybuchnę! - no nie krzykiem, lecz donośnym głosem odezwała się Trish, ocierając się twarzą i rękami o szybkę, za którą widniało zdjęcie SPA. - Ile ja bym dała, by się tam wybrać, ile? - powtarzała w kółko. Mnie natomiast zaintrygowało zdjęcie konia.
- Ładny rumak. - powiedziałam, na co Austin tylko przewrócił oczami.
- Dziewczyny, jeżeli będziecie się zajmować takimi pierdołami, to do jutra stąd nie wyjdziemy. - patrzył na nas, licząc na jakąś reakcję.
- Dobra, już. - niechętnie przyznałam mu rację i udałam się za nim. - Trish, idziesz? - spytałam obracając się.
- Nie, Dogonię was. Idźcie. - cicho westchnęła pod nosem. Nie miało sensu rozdzielanie się tu i teraz, więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Podeszłam do niej i z całej siły pociągnęłam na znak, by za mną poszła.
Po niedługiej, przebytej drodze, doszliśmy na wzgórze. Weszliśmy na sam czubek, a stamtąd widzieliśmy już tylko jedno. O tak, przed nami znajdowała się posesja Live-ropa.
 
*Oczami Jessie*

Wszystko idzie perfekcyjnie. Widać "W" coś potrafi. O tak, to on stoi za sprawą usterki w samolocie tego gościa, co lądował w Afryce. - Nie pamiętam jego imienia, więc wam go nie powiem. Logiczne, prawda, - zaśmiałam się. Po chwili sięgnęłam do torebki po telefon i weszłam w wiadomości. Był tam sms od wcześniej wymienionego, którego imienia także nie znam, nikt w sumie nie zna. Może nawet on sam? - Hmm, dziwne. - myślałam. Wiadomość, którą właśnie przeczytałam, była pusta. No nie do końca. Znajdowało się tam tylko "W". - Co on do cholery sobie myśli, że jestem jasnowidzem i wyobrażę sobie to, co chciał mi przekazać. Debil, skończony debil i idiota w jednym. Ugh! - powiedziałam zdenerwowana. - Najważniejsze, by zachować zdrowy rozsądek, a z nim rozliczę się później. - zakończyłam triumfalnie i sięgnęłam po kolejną porcję pizzy. Owszem, jadłam ją. Chyba łatwo się domyślić gdzie? A tak na marginesie, to mam wizytę u kosmetyczki. Wiecie, pedicure, manicure, farbowanie włosów, maseczki itp. trzeba zrobić. Za chwilę się udam do SPA, ale najpierw muszę iść do toalety, bo zaraz popuszczę w galoty. Chwyciłam torbę i na jednej nodze "pobiegłam" do łazienki.
 
*Oczami Carla*

- Proszę, obudź się. - cicho szeptałem do ust blondynki. Smutek rozpierał me lwie serce. Chciało mi się płakać, tak samo jak dziecku lizaka. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Kris się już nie obudziła. I nawet nie chcę o tym myśleć, bo to niewyobrażalne. Zachowuję się, jakby ta osóbka nie była tylko moją przyjaciółką, lecz najbliższą memu sercu osobą, bez której mój świat się by zawalił. Cały czas czułem wewnętrzny niepokój. Miałem na prawdę złe myśli. A co jeśli ona umrze? A co jeśli będzie miała amnezję i mnie nie będzie pamiętać? Albo jeszcze gorzej. Obudzi się, ale co z tego, skoro możliwe jest, że się już stąd nigdy nie wydostaniemy! Ta myśl nie dawała mi spokoju, może czas najwyższy udać się do psychologa, tylko gdzie ja go teraz znajdę, no gdzie? Nie miałem w nikim wsparcia. Odcięty od świata z nadzieją czekałem na kolejny, mam nadzieję, lepszy dzień.
Ostatni raz spojrzałem na blondynkę. Wciąż była nieprzytomna. Nie dawała żadnych oznak życia. Czuć było puls, bicie serca, ale najgorszego nie można było wykluczyć. I to była moja zmora, największa zmora życia.
Ścisnąłem mocno jej dłoń, przykucnęłam obok i cicho nuciłem starą pieśń, którą mama śpiewała mi na dobranoc. Z moich oczu poleciała jedna, symboliczna łza, która opadła na twarz dziewczyny. Nic nie wskórała u niej, bo mój stan zmieniła na gorszy. Niestety, ale na gorszy!
 
*Oczami Ally*

Poszliśmy prosto w stronę wyznaczonego terenu. Niestety, ale całość była otoczona potężnym płotem, przypominającym mur, który nie łatwo było ominąć, więc na chwilę obecną się poddaliśmy. Podeszliśmy do bramy, z tyłu i rozglądaliśmy się to w prawo, to w lewo w poszukiwaniu ciekawych rzeczy. Nie trwało to długo, ponieważ co chwila przechodził tędy jakiś ochroniarz. Wyglądał mi bardziej na płatnego bandziora, zabójcę, ale pozory mylą, chociaż nie sądzę, żebym akurat w tym przypadku się myliła.
 - I co teraz? - spytał Austin.
- Wg mnie, powinniśmy udać się w bezpieczne miejsce i poczekać jednak na wsparcie. Sami nie damy sobie rady, a jak wpadniemy to będzie kiepsko. - oznajmiłam, jednak nagle posmutniałam.
- Co się dzieje Ally? - ponownie pytanie zadał Austin.
- Nic, tylko nie mogę się pogodzić z tym, że tyle czasu tu jesteśmy i wciąż nie mamy żadnych informacji dotyczących Luli. Nie wiem, ile jeszcze tak wytrzymam. - mówiłam już płacząc. Austin do mnie podszedł i mocno przytulił. Ucałował w głowę i wyszeptał bardzo mądre słowa.
- Ally, w życiu człowieka są takie chwilę, kiedy jest się prze szczęśliwy, dostatecznie spełniony i dumny z samego siebie, a zwłaszcza z tego, że robi się dobrze. Ale są też takie momenty, gdy nie jesteśmy w stanie sobie sami poradzić, ale wiemy jedno. A mianowicie to, że bez względu na to co się stanie, zawsze, ale to zawsze będziemy razem walczyć do samego końca. Choćby miała by być to ostatnia rzecz jaką uczynimy. - mocniej się w niego wtuliłam. Trish stała gdzieś z boku. Miała lekki uśmiech na ustach. Te słowa do niej musiały dotrzeć.
- Austin, ale czy... - przerwał mi mówiąc.
- Ciiii. Nie ma żadnego ale. - i na tym możemy zakończyć tą chwilę słabości. Spojrzałam mu w oczy, po czym zawisłam mu na szyi i mocno, namiętnie i słodko pocałowałam, lecz te chwilę musiał ktoś nam przerwać.
Wydawać by się mogło, że to już koniec, gdyby nie fakt, że w ostatnią scenkę, wtargnęły osoby trzecie, uzbrojone i ciężko opancerzone. My to mamy jednak szczęście!
***
I na tym etapie zakończę. Więcej nie będę zdradzać. Poczekajcie troszeczkę na kolejny rozdział. Dodam jeszcze na koniec, że jestem wykończona po tym pisaniu. Otóż całość zapisałam w taki sposób, że mi się usunęła, dlatego musiałam pisać ten rozdział dwa razy. Uwierzcie mi, nie było to przyjemne uczucie pisać to samo dwa razy. I tak dużo pozmieniałam, ale to już tak ode mnie.
Czekam na komentarze. Na koniec jedna z moich ulubionych piosenek:
  
Avril Lavigne - Here's to Never Growing Up
 

~~Crystal~~

środa, 18 lutego 2015

Prom & Wrak

- No nareszcie. - powiedziałam chowając się za rogiem budynku. Tuż za mną stanęli przyjaciele.
- Co ona tu robi? - spytała Trish rozglądając się wkoło. Byliśmy w porcie, których tutaj akurat nie brakowało, więc można było powiedzieć, że kolejnym razem łatwo tu nie trafimy.
- Patrzcie. - wtrącił się Austin w moje przemyślenia. - Wyciąga pieniądze, więc chyba coś kupiła. - niezła dedukcja Sherlocku.
- Ciekawe co to takiego. - rozmyślała Trish.
- Nieważne co to takiego. Ważne, żeby wreszcie coś się zaczęło dziać, bo na prawdę mam już dosyć śledzenia rudej. - oznajmiłam potwornie zmęczona tym kilkugodzinnym bieganiem za rudą.
- Nie bądź taka ponura, bo cię diabli wezmą. - odpowiedziała mi Trish, dając wiele do zrozumienia.
- Ja, ponura? Chyba cię coś boli? - ironicznie wypowiedziałam następujące słowa.
- No mnie nie, ale ciebie na pewno. - i znowu czarnowłosa pokazała, że ostatnie zdanie należy tylko i wyłącznie do niej. A przecież mogła raz mi odpuścić, ale nie. Czasami mam wrażenie, że Trish jest bez serca, w dodatku egoistka i w ogóle, ale jeśli spojrzeć na to, co dla nas do tej pory zrobiła, to ta myśl szybko ucieka mi gdzieś na bok.
- Ruszyła. - zauważył Austin. - Jeżeli nie macie nic przeciwko, to radzę wam, byśmy udali się za nią. - spojrzałam na niego podnosząc brwi. Aż chciało się powiedzieć: "really", jednak może zostawmy to na później. Teraz nie ma na to czasu.
Jak postanowił, tak i zrobiliśmy. Okazało się, że Jess kupiła sobie lub wynajęła, zależy jak na to spojrzeć, prom. Niewielki z basenem i tutaj mój podziw, bo po jakiego grzyba na morzu jej basen. Nie sądzę, że w ogóle będzie pływać albo się kąpać, ale po niej chyba nic mnie nie zdziwi, więc tym razem odpuszczę.
- No i co teraz? - zapytała czarnowłosa momentalnie się zatrzymując. A my, jak te dwa kołki, musieliśmy w nią dosłownie wleźć. - Wiem, że się wam spieszy, ale czy moglibyście do cholery się ode mnie "odczepić. - na te słowa parsknęliśmy śmiechem. Dziwnie wyglądała ta pozycja, jak Austin utknął w tyłku Trish. Może i go tam trochę dopchałam, ale nie będziemy się do tego przecież przyczepiać. Czarnowłosa zawsze była taka nerwowa, ale pewnie później jej przejdzie. Przynajmniej mam taką nadzieję. A tak na marginesie, to nie przyczepiajmy się do faktu, że blondyn jest prawie, a w tym przypadku prawie robi wielką różnicę, dwa razy większy od Trish. Ale jak człowiek chce, to wszystko może, więc ostatecznie taki przypadek mógł się zdarzyć. No oczywiście z pomocą osoby trzecie, czyli mnie. Ale już tak serio, to jak mówiłam, to jest tylko i wyłącznie na marginesie.
Uh, ale się rozgadałam. Ciekawe tylko komu ja to w myślach mówiłam, bo chyba nie sobie, prawda?
- Weszła na ten statek, czy jak to tam zwał i zaraz może odpłynąć. - zauważyła Trish, próbując w tym zdaniu jak najbardziej przybliżyć nam problem, wtórym się znaleźliśmy. - Co robimy? - dodała po krótkiej chwili.
- Chodźmy za nią. - ochoczo zaproponowałam.
- No tak, tylko jak? - ale zrymował Austin. Miał talent do tego. Może w przyszłości zostanie poetom. Ah, ja i te marzenia, chyba powinnam książkę napisać pt. "Marzenia nie do spełniania" albo do spełnienia. nad tytułem trzeba by się jeszcze trochę zastanowić. Jakoś tak samo pewnie przyszło, by do głowy, nie?
- Możemy po cichutku wślizgnąć się na to coś tak, by ruda nas nie usłyszała, a potem się gdzieś zakotwiczyć. No, a później tylko czekać, aż dojedziemy na wyspę. - pomysł dobry. Czarnowłosa się nawet z niego ucieszyła, jakby jej plan był najlepszy na świecie.
- A co jeśli nie jedzie na wyspę, tylko w inne miejsce? Albo wie, że ją śledzimy i wie, że za nią pójdziemy. Przecież w ten sposób może nas wywieźć daleko stąd! - zauważył Austin. Ok, miał rację.
- Ale sam mówiłeś, że ten kto nie ryzykuje, ten nie traci. Drugi pomysł, pomyśl, odpada. Przecież im zależy, żebyśmy tam dotarli, więc ona wątpię, by to zrobiła. A co do pierwszego, to mam takie same odczucia, więc wybacz, ale uważam, że powinniśmy jednak wybrać się za nią.
- Popieram Ally. Po za tym wolisz tu zostać? To jest przygoda. - no akurat do tego bym się przyczepiła. Przygodą nie może być pościg za złodziejami własnego dziecka. To raczej horror niż zabawa, ale nie będę jej tego na razie uświadamiać. Sama niech do tego dojdzie. Tak wg mnie byłoby najlepiej.
- No niech wam już będzie. Załóżmy, że macie rację. - obydwie się uśmiechnęłyśmy i spojrzałyśmy na siebie na znak, że się udało. - Na pokładzie zadzwońmy do Carla i Mike, by się dowiedzieć kiedy tu dotrą, a teraz chodźmy już. - przytaknęłyśmy mu. Po chwili weszliśmy na prom, wcześniej to tak nazwałam, więc niech tak zostanie, i skryliśmy się gdzieś na przysłowiowych tyłach.

*Oczami Carla*

Powoli dochodziłem do siebie. Wszystko mnie okropnie bolało, nie wspominając już o głowie, przez którą co moment traciłem kontakt ze światem. To wstawałem, to upadałem. Byłem jak w transie. Jedyne co było w stanie mnie z tego wyciągnąć to czyjaś pomoc, na którą w tym przypadku niestety nie mogłem liczyć. Na szczęście usłyszałem głośne wołanie. To na pewno była "ekipa ratunkowa". Mimo, że nie do końca miałem świadomość z tego, co się przed chwilą stało, z całych sił próbowałem kogoś zawołać.
- Halo! Pomocy! - z ciała dźwięki wydobywały się basem. Nie miałem sił, by krzyczeć, ale starałem się jak mogłem. Miałem po prostu nadzieję, że mimo przeszkód, ktoś mnie usłyszy. I tak się właśnie stało. Po jakimś niedługim czasie podbiegło do mnie dwóch niewysokich mężczyzn. Na pierwszy rzut oka nie zorientowałem się, że jest to moja załoga, ale trzeba mnie zrozumieć. Patrzyłem na nich, przecierając powieki. Miałem rozmazany obraz.
- Halo Carl, słyszysz mnie? - wypowiadali te słowa. W całości do mnie nie docierały, ale łatwo było się domyślić, że chcą mi pomóc. Nie byłem już w stanie nic z siebie wydusić, więc po prostu opadłem na ziemię, wsłuchując się na koniec w ich słowach.
- Nie jest dobrze. Chyba mocno uderzył się w głowę. W dodatku ma poparzenia w niektórych miejscach ciała. Boję się, że mogło dojść do uszkodzenia jakiś narządów wewnętrznych, ale wstępną diagnozę wyda lekarz. - powiedział jeden z nich. Po chwili ułożyli mnie na noszach i wynieśli. Więcej już nie pamiętałem. Mogę tylko dodać, że wielka szkoda, że nie zobaczyli Kris, która leżała niedaleko mnie. Była dalej nieprzytomna, dlatego nic z siebie nie dała. A ogień cały czas rósł. Mogło być już tylko gorzej...

*Oczami narratora*

Pracownicy Carla cały czas szukali blondynki. Była jedyną osobą, której ciała nie odnaleziono. W wraku znajdowało się kilka osób, które gasiły płomienie, a także inna większa grupka, która poszukiwała ocalałych. Całą katastrofę można, więc podsumować w następujący sposób. Trzy zgony, trzydziestu czterech rannych, a reszta cudem uniknęła zagłady w tym o dziwo lekarz. Jedynie osobą poszukiwaną była młodziutka kobietka, której imię brzmiało jak nazwa jednego z wężowych sztyletów malajskich. Nie wiadomo gdzie była, gdzie się znajdowała. Jedyną osobą, która o tym wiedziała, był w tej chwili dochodzący do życia lider grupy. Ale blondyna sobie sama na to zapracowała. Przez cały lot nikt, oprócz pilotów, którzy przykro nam to przyznać, ale zginęli oraz Carla jej nie widział. Gdyby nie biegała w tę i we w tę, to pewnie byłoby inaczej, a jest jak jest. Można by w 100-procentach stwierdzić, że nikt jej nie znajdzie, gdyby nie fakt, że "w tunelu zabłysło białe światełko". Tunel był tu znakiem ciemnego, opuszczonego wraku, a światełko to znak migoczącej lampki, która ratownicy ujrzeli przechodząc niedaleko kokpitu. Z radością tam podbiegli i ją ujrzeli. Leżała ledwie się ruszając. W ręku trzymała malutką latareczkę, z której dawała znak życia. Była zakrwawiona i mocno poobijana. Wszystko w jej przypadku było możliwe, ale po wyniesieniu jej na zewnątrz, ludzie byli dobrej myśli.

*Oczami Carla*

Nie całkiem jeszcze doszedłem do siebie. Wciąż byłem przemęczony i poobijany. Na szczęście lekarz stwierdził, że nic poważnego mi nie dolega, więc mogę spać spokojnie. Mam tylko lekkie oparzenia na ramionach i czole, a także stłuczone i to nieźle barki. Cóż, do wesela się zagoi. Zbierając resztki sił, wstałem i postanowiłem odszukać Kris, o której przypomniałem sobie dopiero teraz. Dokładnie nie pamiętałem co się wydarzyło, ponieważ mocno uderzyłem się w głowę, ale tak wielkiej amnezji to już nie miałem. Bez przesady.
Po wyjściu ujrzałem wrak samolotu. Był zniszczony albo raczej żywcem spalony. Niedługo później dowiedziałem się jaki jest stan załogi. Przykro, że piloci i jeden z moich kamratów zginęli. Ich pamięć trzeba będzie uczcić, ale tym zajmiemy się później, najlepiej jak, mam nadzieję, wrócimy do domu. Tam złożymy ich ciała do groby, a teraz wracam do poszukiwań. Niestety, ale komórka gdzieś mi wypadła, więc byłem odcięty od świata. - Oby ktoś miał telefon, bo inaczej będzie kiepsko. - pomyślałem. Nie powinienem takiej myśli dopuścić do powstania, ale nic innego w tej chili nie zaprzątało mi głowy, no może tylko to, iż bardzo bałem się, że Kris stała się poważna krzywda.
Nie mieliśmy jakiegoś obozu. Było jak w plenerze. Surwiwal bez niczego, tak można byłoby to nazwać, ale nie jest, aż tak źle. Było trochę noszy, krzesła się jakieś znalazły, tylko jedzenia i przysłowiowej apteki nam brakowało. Pierwsze da się załatwić, z drugim jest gorzej. Jednak naszym największym problemem jest fakt, że możemy utknąć tu już na zawsze.
Z przemyśleń wyrwał mnie znany jęk. To była blondynka, jestem tego pewien. Szybko odwróciłem się w stronę, z której owy dźwięk się odezwał. No i ją zobaczyłem. Jej stan był ciężki. Leżała na kocu, który był na dobrze wymoczony krwią. Strumień osocza wił się z kilku miejsc ciała. Zatamować go było trudno, bo opatrunków brakowało. Posmutniałem. Bałem się i to cholernie. Dziewczyna od dłuższego czasu się nie poruszała. Oby nie było to nic poważnego. Mogłem w tej chwili stracić coś bardzo cennego albo raczej kogoś na kim mi zależało. Trudno się do tego przyznać, ale byłem w niej szaleńczo zakochany, jak dziecko. Pokochałem ją, no nie od pierwszego wejrzenia, może tak od drugiego. To była najprawdziwsza miłość, ale gdy tak patrzę na nią, to serce mi ubolewa, bo myśl, że ona może nie przeżyć jest porażająca.

*Oczami Ally*

Po niedługiej przeprawie przez morze, dotarliśmy na wyspę. Zapewne należała do niego, tak mam na myśli Live-ropa. Po chwili spojrzałam, że Jess była już na ziemi. Dosyć szybko wyszła. Tylko teraz co robić. Iść za nią, czy się porozglądać? To był nasz największy problem.
- Dziewczyny. - zwrócił się do nas Austin, gdy byliśmy już na zewnątrz. Skryliśmy się w lesie, a ruda gdzieś zniknęła.
 - Co? - odparłam opierając się o drzewo.
- Gadałem z Mikiem. Dowiedziałem się, że mieli małą usterkę i musieli lądować w Mali, w północnej Afryce. Podczas lotu zniosło ich z kursu, a problem sprzętu załatwił ich na amen. Dotrą tu dopiero nie więcej niż za kilka dni.
- A co z Carlem? - wtrąciła się Trish. - Wiadomo coś. - spytała.
- Niestety, ale nie dodzwoniłem się do niego ani do nikogo z jego ekipy. Musimy czekać.
- Jeżeli musimy, to poczekamy. - powiedziała. - Ale, żeby tak nie siedzieć w miejscu. I tak jesteśmy tu uziemieni, więc proponuje spenetrować teren. Może dowiemy się czegoś ciekawego i mam nadzieję, że znajdziemy tę jego posiadłość. Co wy na to? - spytała spoglądając na nas.
- Może być. - odparłam zmęczona.
- Skoro i tak nie mamy innego wyjścia to ok. Ale najpierw proponuje byśmy trochę odpoczęli i poszukali czegoś do jedzenia. Później zajmiemy się resztą, ok? - przytaknęłyśmy mu twierdząco. Po chwili wyruszyliśmy w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, nie wiedząc co nas tutaj może czekać.
 
***
Ale nudy w tym rozdziale. No nic się kompletnie w nim nie dzieję. Nie jestem z niego pozytywnie zadowolona, ale wiem, że w każdej książce, w każdym opowiadaniu są momenty, gdzie po prostu jest totalne zero, czyli nic się nie dzieje. Na akcję musicie poczekać. Dopiero tu dotarli, więc zanim się coś zacznie, to kwestia tylko kilku rozdziałów. Końcówka sezonu wam to wynagrodzi.
Na koniec jeszcze chciałabym serdecznie podziękować E(L)MO
, która komentuje moje rozdziały. Nawet nie wiesz ile twoje słowa dla mnie znaczą. Dzięki tobie mam dla kogo pisać, więc jeszcze raz dziękuje. A przy okazji ogłoszenie parafialne na twoim blogu jest bardzo miłe z twojej strony. Jeszcze raz dzięki i powodzenia w pisaniu u siebie. Mam nadzieję, że w końcu dodasz nowy rozdział.
A teraz typowa dla mnie piosenka:


Laura Marano - "For the Ride" - Lyrics

 
~~Crystal~~

poniedziałek, 16 lutego 2015

Słowa & Rozbicie

- Spokojnie. Nic nie możecie mi zrobić. Powiem coś więcej, jeżeli mnie skrzywdzicie, to już nigdy nie zobaczycie swojej ukochanej córeczki, a tego chyba byśmy nie chcieli. - te słowa to był cios poniżej pasa. Jak ta szmata tak mogła? Przecież niby była z nami, a jednak przeciwko nam. Tylko co ona miała na myśli, czyżby Louise stała się jakaś krzywda?
- Co masz na myśli? - wtargnęłam znienacka. - No mów. Jeżeli coś się jej stało, to będziesz miała... - i tu ruda ponownie zabrała głos.
- Nic jej jeszcze nie jest. - powiedziała głośno akcentując trzecie słowo. - Wasza rola jest bardzo prosta w tej grze, więc chyba dalej już nie będę mówić, wiedząc, że słowa wyrażają więcej niż czyny. No może nie w tym przypadku. - zauważyła i rzuciła nam jakiś dziennik, notes, w sumie nie wiedziałam do końca co to jest. - No, zerknijcie do środka. - poganiała nas. Czego mieliśmy się w środku spodziewać. Ja osobiście najgorszego, ale trzeba być dobrej myśli.
Austin otworzył na pierwszej stronie, która jednocześnie była ostatnią. Też mi dziennik. Na okładce ten napis, a w środku jedna kartka, pomysłowe nie. Ale na to wpaść już tylko mogła nasza pani geniusz.
W tym czymś, bo nie wiem do końca już jak to nazwać, zobaczyliśmy od razu zdjęcie naszej córki. Lekko się uśmiechnęłam. Nie było stare, było może zrobione kilka dni temu, przynajmniej tak sądzę, ale nie mam ostatecznej pewności, by to stwierdzić. Przewróciliśmy, by ujrzeć drugą stronę kawałka papieru. To, co tam widzieliśmy, nie sprawiło już w nas tyle radości. Otóż znajdowała się tam wielka, czerwona plama krwi. Tak, była to krew, tylko czyja?
- Co to ma znaczyć? - podeszłam do niej z pretensjami ukazując wybraną stronę.
- To. To jest nic. - tak głupiej odpowiedzi, przyznajmy szczerze, się nie spodziewałam.
- Nic! - zareagowałam impulsywnie. - Nic to ty możesz nie znaczyć. Ja pytam się tu poważnie. Wiem, że dawno odłączyłaś sobie tlen, więc może masz niedotlenie mózgu, ale proszę cię. Rusz głową i odpowiedz na moje pytanie! - tutaj nie było nikomu do śmiechu. Ruda była taka głupia. No niech ona do cholery zacznie mówić z sensem albo... Chyba, że ona z nas pogrywa. Nie, przecież tak debilnie, w dodatku specjalnie, by się raczej nie zachowywała. Nie sądzę, by sama coś takiego wymyśliła. Nie! To niemożliwe!
- Nie prowokuj mnie kochana. - na te słowa parsknęłam głębokim śmiechem. - Co cię tak bawi?
- Wszystko, ale najbardziej to ty. - i znowu śmiech. Ile ta babka miała w sobie energii, tylko nie wiem jeszcze, czy dobrej lub złej.
- Dobra. - wtargnął w "nas" Austin. - Przestańcie już. - popatrzył na mnie na znak, że nie warto. Później zwrócił się do niej. - Skończ to, co zaczęłaś.
- Powiem tylko tyle, że jeden wasz fałszywy ruch i z tym małym bobaskiem będzie źle. - już chciała odejść, lecz sobie coś uświadomiła. Odwróciła gwałtownie głowę i oznajmiła:
- Aha, zapomniałabym. Pomoc z zewnątrz będzie główną przyczyną makabry. - zakończyła i pobiegła.
- I co? - zaczęłam. - Gonimy ją?
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. - powiedział Austin.
- O dawajcie. Słyszeliście co mówiła. Albo my, albo ona. - na te słowa jasne było, że trzeba będzie ruszyć w kolejny pościg. - Ale tym razem będziemy skrycie ją śledzić, ok. - przytaknęliśmy na jej słowa. Po chwili ruszyliśmy w drogę.

*Oczami Kris*

- No i gdzie tu wylądować? No gdzie? - na obecną chwilę takie tylko myśli zaprzątały mi głowę. Trzeba było zatrzymać się w miejscu, gdzie na pewno nikogo nie będzie, a to łatwe nie było, zwłaszcza że musiałam się spieszyć, bo w każdej chwili do kokpitu mógł zajrzeć ktokolwiek, więc miałam ogromny problem. na szczęście, zbytnio się nie wysilając, znalazłam odpowiednie miejsce.  Wyspa Wolfa, tak nazywała się wysepka przed nami. To chyba odpowiednie miejsce. Dziwna nazwa, więc są ogromne szanse na to, iż jest nie zamieszkała.
Powoli, lecz skutecznie obniżałam lot na tyle, by jak najbliżej zbliżyć się do lądu. Teraz pozostała mi tylko kwestia awarii, a potem happy end, no może jedynie dla mnie, bo nie sądzę, żeby oni się z tego cieszyli. Jeden odpowiedni ruch i po sprawie.
Trzeba tylko jeszcze udać się w tamto miejsce. Pilotów "odłożyć" na fotele, a później cichaczem przenieść się na swoje siedzenie. - Dziwię się, że nikt się nie skapnął. Nie było mnie przez prawie cały lot i nic. Niby są to agenci, ale dla mnie to zwyczajni frajerzy i tyle. - powiedziałam z ironią w głosie. Przewróciłam oczami. Przydał im by się ktoś taki jak ja, co by pokazał co to prawdziwa robota, ale nie zamierzam w najbliższym czasie zmieniać pracy. Nie przepadam za tym co robię, ale pieniądze są, więc muszę się cieszyć i tyle.
Wyszłam z łazienki i udałam się w wyznaczone miejsce. Weszłam do środka i załatwiłam sobie. Na początek się wydaje, że wszystko nieźle zaplanowane i dopracowane "od a do z", ale jedno mi gdzieś tam uciekło. A mianowicie to, że bacznie obserwował mnie Carl. Nie wiedział do końca, gdzie dokładnie chodziłam, ale widząc mój pośpiech, determinację i jakąś chorobę z powodu nieusiedzenia w miejscu, podążył za mną.
- No i gotowe. - rozbrzmiałam głębokim uśmiechem. nagle usłyszałam, że drzwi się otwierają. Zamarłam. Za mną stanął Carl.
- Mogę wiedzieć co tutaj robisz? - spytał z ogromną cierpliwością w głosie.
- Ja? - odpowiedziałam niepewnie.
- Możesz nie robić z siebie kretynki jak zwykle, tylko od razu przejść do sedna. Przecież widzisz, że patrzę na ciebie, więc nie wiem po co głupio odpowiadasz. - zauważył. W ten sposób oszczędził wam moi drodzy, jakiejś kilkunastozdaniowej rozmowy.
- Nic. - nerwowo odpowiedziałam. - ja tylko szukałam... yyy... kolczyka? - nie pewnie powiedziałam.
- Kolczyka? - wyraźnie powtórzył.
- Tak, kolczyka. - ironia w głosie to już "chleb powszedni".
- A kiedy go niby tutaj zgubiłaś, co? - zauważył.
- No jak to kiedy, wcześnie jak tu byłam. - a się wkopałam tym zdaniem. I jak ja teraz z tego wybrnę? No jak?
- Wcześniej? A co ty tutaj wcześniej robiłaś? - znowu zapytał, jakby nie chciał dać mi spokoju.
- No i po co te wszystkie pytania. Przyszłam tu wcześniej, bo jak przypadkiem tu przechodziłam, to piloci mnie poprosili o pomoc, a ja oczywiści wiesz, się zgodziłam. N o i wtedy musiałam to uczynić. - trochę pogmatwana ta historia, ale mam nadzieję, że się pokapował o co mi biega.
- Co uczynić? - czy on nie da mi spokoju. Przecież mu przed chwilą to powiedziałam, a on nadal gra głąba. I niby to ja tu jestem ta głupia.
- Ha, ha. Bardzo śmieszne. Dobra chodźmy już. -szybkim krokiem do niego podeszłam, złapałam za rękę i próbowałam wyprowadzić, lecz swoją niebanalną siłę mi w tym przeszkodził.
- Poczekaj. Muszę zamienić słówko z pilotami.
- Nie! Nie możesz. - zareagowałam gwałtownie. Po chwili uświadomiłam sobie, że zabrzmiało to idiotycznie.
- Jak to nie mogę? Kris, czy coś się stało? - nie dał mi nic powiedzieć, gdyż ruszył do nic.
- No to już po mnie. - pomyślałam. Uratował mnie jednak fakt, że plan ostatecznie ukończył fazę trzecią, czyli rozbicie na wyspie część 3. Ekstra nazwa, prawda. Jak byłam mała, to z dziewczynami z osiedla bawiłyśmy się w takie tam wymyślanie nazw, tytułów itp. Oczywiście mistrzyni była tylko jedna. Takie słowa jak: "Giba się szyba", "Troton", "Pion równa się tron", czy "Wąskie chodniki", to klasyka w moim niedużym miasteczku. Ja budowałam tamtejszy slogan ulicy. Nie chcę się ukrywać, ale byłam jego gwiazdą. Do dzisiaj mam puchary za pierwsze miejsce w konkursach, które sama organizowałam. Byłam w nich najlepsza. Nikt się ze mną nie był w stanie równać.
Ale powracając do kiepskiej sytuacji, to mamy problem. Otóż samolot może i był nisko, więc zderzenie z wyspą nie będzie olbrzymie, ale i tak możemy wszyscy lub wcale nie wyjść z tego cało.
Po chwili lotu albo raczej spadania, samolot nabrał prędkości. Carl i ja spojrzeliśmy w szybę. Dokładnie widzieliśmy cel, w którym lecimy. To mógł być już koniec! Coraz szybciej i bliżej, coraz szybciej i bliżej, i tak w kółko. Jedyne co jeszcze mogłam tutaj dodać, to fakt, że się już rozbiliśmy. Nastąpił nieduży wybuch. Po całkowitym złączeniu się z ziemią, odlecieliśmy w różne strony. Niestety, ale uderzyłam się mocno w głowę, więc zapamiętałam tylko to, że wokół mnie zaczęło wszystko cichnąć, a obok pojawił się, narastający z czasem, płomień.

*Oczami Ally*

Już od jakiegoś czasu śledziliśmy Jess. Nieźle dała nam w kość. Myślałam, że już nigdy nie zwolni. na szczęście te obawy nie miały ku sobie żadnych podstaw, ponieważ ruda zwolniła w połowie, za pewne czując się bezpiecznie oraz wiedząc, że nikt jej nie śledzi. Z tym się akurat myliła. Przecież my ją widzimy. I gdzie to jej myślenie, chyba że wiedziała, iż ją śledzimy. Ale zaraz zaraz. Przecież ona o tym nie miała pojęcia, więc nie bądźmy złej myśli. Róbmy po prostu swoje, tak samo jak ona.
- Mam nadzieję, że nasza "grupa wsparcia" się w końcu pojawi. - wyraźnie ich zacytowała. - Powinni już tu dawno być. A jest?
- A jest inaczej. - ewidentnie dokończył za nią Austin. - dajmy im jeszcze trochę czasu. Nie ma pośpiechu. na pewno dotrą na czas, a my tym czasem zajmijmy się sobą, dobra. - kiwnęłyśmy twierdząco głowami.
- Co ta ruda kombinuje? - powiedziała Trish. - Już od jakiś 5 minut tutaj stoi i nic. - zaczęła się wyraźnie nudzić. - Zaraz tam wyjdę i tak jej zmasakruje facjatę, że własny ojciec jej nie pozna. - była oburzona. W sumie my też. Stoi i stoi. W ogóle się nie rusza, a my. Nasz czas w końcu się wyczerpie, ale ona ma go chyba pod dostatkiem, wciąż tak tkwiąc w tej pozycji.
- Trish, spokojnie. Niech ruda zrobi to co tam robi. Dajmy jej jeszcze chwilę. - niechętnie przystała na mą propozycje. Wychyliłam się zza krzaka, by ujrzeć Jessie. Nie mogłam uwierzyć w to co robi. Ona zaczęła czyścić sobie buta na środku ulicy. Na dodatek wyjęła z torebki zestaw do dezynfekcji, na cholerę nie wiem, po co on jej był.
- No przecież to jest debilka! - Trish niemal wybuchła widząc to zajście.
- Ona ma na prawdę coś z głową. - kiwałam przecząco głową, by zaprzeczyć tezie, ale na marne. Faktom nie można się sprzeciwić, nie można.
- Wiecie. Zaczynam odnosić wrażenie, że nie jest to zwykły zestaw. Ona coś kombinuje. - zauważył Austin.
- Możliwe. Pewności nie mamy. - przystałam na jego słowa.
Po chwili ruda się "spakowała" i ruszyła w stronę portu, a my tuż za nią, śledząc każdy jej krok.
***
Dzisiaj bez końcówki ze znakiem zapytania.
Nie miałam pomysłu co tu dalej napisać, więc na tym etapie ten rozdział zamykam.
Nie wiem, czy kolejny pojawi się w środę. Jestem totalnie przeziębiona, więc nie mam żadnych sił na pisanie. Ten ledwo co udało mi się skończyć. A teraz idę wypoczywać, a wam kochani życzę dużo zdrowia.
Na koniec piosenka:

Beyonce - "If I Were A Boy"

~~Crystal~~

Austin & Ally - Seniors & Senors

Dzisiaj przybywam do was z najnowszym odcinkiem A&A. Opis poniżej:

Gang postanawia spędzić ostatni rok szkolny najlepiej jak potrafi. Radość ich trwa krótko gdy dowiadują się, że Austin może nie ukończyć szkoły...
A jeżeli chodzi o mnie, to przyznaję, że odcinek jest na prawdę dobry, więc polecam i to bardzo! O to link:
 

(wciskamy drugi paseczek)

~~Crystal~~

Ps. Rozdział będzie jeszcze dzisiaj.

niedziela, 15 lutego 2015

Bad Hair Day - obejrzyj - polecam!

Na początek wprowadzenie do fabuły naszego filmu:
Monica (Laura Marano) chce zostać królową licealnego balu. Jednak jej idealny dzień psuje się, gdy w dzień balu Monica spostrzega, że ma "dzień złych włosów", a jej balowa suknie jest zniszczona. Postanawia jej pomóc policjantka (Leigh-Allyn Baker), która w międzyczasie szuka złodzieja drogiego naszyjnika.

A teraz dwa linki z nawet dobrą jakością dla tych co nie oglądali:
(od aut. w tym i dla mnie/jeszcze nie oglądałam, ale zapewne za chwilę oglądnę)



Jeżeli któryś nie działa poprawnie, to napiszcie o tym w komentarzu. Na pewno to zmienię!
~~Crystal~~ 



środa, 11 lutego 2015

Zdrada & Sabotaż

Była to Jessie. Nie mogłam w to uwierzyć. Co ona tu robiła? A, no tak. Przecież prawcowała dla nich, więc można było się tego domyślić.
Patrzyliśmy na nią z niedowierzaniem, a ona jak głupia śmiała się nam prosto w twarz. Jak tak można? Po chwili odgarnęła ręką włosy, po czym pokazała nam środkowego palca i to w wersji podwójnej. Nie będę ukrywać, ale wyglądało to przezabawnie. Ruda, która miała taką minę, jakby ją coś potrąciło, na środku chodnika zachowywała się jak... i tu określeń jest kilka. Nie bądźmy złośliwi, niech się wyszaleje, a wracając, to muszę powiedzieć, że jestem nieźle zaskoczona tym całym zajściem, zresztą to widać.
Uśmiechnęła się do nas, po czym jakby niby nic, zaczęła uciekać.
- I co? - zapytałam panikując. - mamy ją gonić, czekać, biec, zawracać, myśleć, co mamy robić? Mówcie? - paraliżowało mnie to. Nie wiedziałam kompletnie co robić. Jeszcze przed chwilą, podczas spożywania posiłku, uzgodniliśmy, że nie będziemy działać pochopnie, a tu proszę. skąd mogliśmy wiedzieć, że wyjdziemy i zobaczymy te kretynkę, która najpierw zacznie się wydurniać na środku ulicy, a potem ucieknie, no skąd?
- Wiem, że ustaliliśmy, że nic nie robimy, ale... - nie dane mu było skończyć, gdyż Trish zareagowała impulsywnie na sytuacje.
- Biegnijmy za nią! - krzyknęła, po czym ruszyła, a my, jak te pieski, za nią.
- Nie powinniśmy zostać? - pytałam ledwie łapiąc oddech.
- Właśnie, zgadzam się z Ally. To zły pomysł. - przytakiwał mi Austin ledwo nadążając za czarnowłosą, która biegła jak gepard, może nawet szybciej.
- A macie lepszy pomysł? - odpowiedziała.
- No nie, ale... - i znowu mi przeszkodziła. Kurcze, czy ona nigdy nie da mi dokończyć wypowiedzi.
- No właśnie! Biegniemy i bez dyskusji. - narzuciła jeszcze szybsze tempo.
- Trish wg mnie to pułapka i możemy tego pożałować. - już go nie słyszała. Widać było, że nasze uwagi nadaremnie zostały wypowiadane. Ale nie bądźmy tacy uprzedzeni. Przecież Trish nie robi tego dla siebie, tylko dla nas i to jest w tym najcudowniejsze.
- Austin. - szepnęłam do ukochanego.
- Co? - odpowiedział takim samym tonem.
- Zauważyłeś, że Trish na prawdę się w to wciągnęła. Niby zawsze taka niezależna, samolubna i egoistyczna, a tu proszę, anioł otulony puchem i pierzem. - fantazjowałam opisując przyjaciółkę.
- Nie przesadzaj, po za tym ma w tym jakiś cel. W końcu ci ludzie stoją za śmiercią Deza, więc wiesz. Ale trzeba przyznać, że bez jej pomocy tak daleko nie zaszlibyśmy. - przytaknęłam mu i na tym zakończyła się ta rozmowa.
Po gonitwie, zorientowaliśmy się, że jesteśmy blisko brzegu. Nigdzie jej nie było, tak jakby się rozpłynęła. Ale ja jestem przekonana, że jeszcze się pojawi, bądź cały czas jest widoczna. Pojawiła się tak znienacka, więc prawdopodobieństwo, że jeszcze ją ujrzymy, jest stuprocentowe.
- Gdzie ona się podziała? - pytała rozglądając się Trish.
- Nie wiem. - odpowiedziałam jej.
- Pewnie za chwilę skądś wyskoczy. - zauważył austin.
- Pewnie masz rację. - powiedziała. - Ale i tak wydaje mi się, że powinniśmy jej poszukać. Już chciała odejść, gdy blondyn złapał ją za rękę. - Co robisz? - odruchowo zareagowała.
- To, co zrobić powinienem wcześniej. Trish nie ma sensu się spieszyć, pamiętaj "czas to zły doradca". W niczym nam nie pomoże. A po za tym zastanów się. - spojrzał na nią, czy na pewno go słuchała. Jak zwykle była urażona tym, że jej nie doceniamy, ale Aus miał rację.
- Czasami trzeba ustąpić, dlatego Trish posłuchaj mnie. - widząc mój stanowczy ton, niechętnie, lecz skutecznie wykonała polecenie. - Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za pomoc i oczywiście za dobre chęci, ale zrozum, że chcąc zgasić ból po stracie Deza jak najszybszą zemstą, nic nie zdziałasz, więc proszę cię, zwolnij i się zastanów co będzie dla nas najlepszym rozwiązaniem. - zapewne nie chcąc się przyznać do błędu, pod dokładnym rozpatrzeniem mej wypowiedzi, zgodziła się.
- Przepraszam, ale jak widzę ją, to mnie krew zalewa. Tak po prostu na mnie działa i tego nie zmienię. Dobra, mów. - zwróciła się do austina.
- Na początek proponuje zadzwonić do Carla, czy tam Mike, by opowiedzieć im o tej sytuacji, a później na nich poczekać. nie dajmy se sprowokować, bo to dobrze nam nie wyjdzie, a ruda niech zafarbuje włosy, bo za bardzo rzuca się w oczy. - jaki poeta, rymuje, a jednocześnie wygłasza prawdę w pięknie i mądrze przyozdobionych słowach.
- Masz rację. - pochwaliłam to. - A z tym o rudej to dobre, oh bardzo dobre. - kiwałam głowo ukazując przy tym swój wielki entuzjazm. Blondy się tylko uśmiechnął, po czym podszedł do mnie i mocno przytulił. Zauważyła to Trish, której za pewne zrobiło się przykro. Widząc to, odchyliłam jedną rękę w bok na znak, żeby się do nas przytuliła. I to właśnie uczyniła. I tak to sobie w uścisku, byliśmy w jakimś miejscu, niewiadomo gdzie. Ale mieliśmy siebie, a razem możemy wszystko.
 
*Oczami Kris*

"Zatrzymaj ich, inaczej plan nie wypali, a ty stracisz coś bardzo cennego, nawet bardziej niż twoje życie."
Taką to wiadomość, dosłownie niecałe dwie minuty temu, dostałam od tego gostka, który to niby jak mistrz albo nawet lew broni naszych interesów, by osiągnąć swoje, a my jego pracownicy byliśmy tylko pionkami w jego grze, może to były szachy, chociaż nie. - Szachów przecież nie lubi, może chińczyk albo warcaby, ale szachy? Nigdy w życiu. - myślałam. Ale zaraz, o czym ja myślę? Co mnie obchodzi to, kim dla niego jesteśmy. Dla mnie on jest skończonym idiotą i tyle. W wielu branżach szefa się toleruje albo przynajmniej stara, a czasami stawia się go sobie za wzór. W moim przypadku tak nie będzie, nie-e. I wolę o tym więcej nie myśleć, bo za chwilę na wymioty mi się zechcę, chociaż nie powinno być to dziwne w samolocie. - Są osoby z chorobą morską, są i takie, które mają chorobę dotyczącą latania, więc nic w tym chyba dziwnego, prawda? - zastanawiałam się.
Ale nie ważne! Przejdę lepiej do jego polecenia, bo nie chciałabym odczuć jego gniewu na własnej skórze. Możemy sobie tego oszczędzić w prosty sposób, w opóźnienie lotu o dzień, może dwa. Zależy na ile będzie mi się chciało odwalić tę robotę. - A więc wyszło tak, jak chciała Jessie, no popatrz, jaki ten świat jest mały. - powiedziałam sama do siebie. A może to obgadali? Hmm, myślę, że nie. Za dobrze to oni się nie dogadują, więc wątpię w fakt, że coś razem ustalili, przynajmniej w normalnej, bez kłótni i awantur, atmosferze.
Dobra, a wracając, to trzeba coś wykombinować w związku z tym. Tylko co? Przecież nie wyskoczę z samolotu z myślą, że moi ukochani towarzysze ruszą mi na ratunek. Nie jest to wykluczone, ale na ich miejscu ach tak bym nie ryzykowała. Po za tym to tchórze, prawdziwi faceci są w stanie dla kobiety zrobić wszystko, a ci? Chociażby taki Carl. Niby coś poczuł, niby mnie kocha, niby coś czuje, ale nie jest w stanie mnie zdobyć ani zawalczyć o moje względy. Stanowczo stwierdzam, że ich agencja powinna być nazywana Tchórzowa niż tak jak się nazywa.
A teraz już trzeci raz powracając do sprawy, jeszcze raz podkreślam, że muszę coś zrobić, tylko co? No co? Te same pytania mogę sobie zdawać cały czas, ale prawdą jest, że wieki mi zajmie, zanim coś wymyślę. - Albo sekundę. - powiedziałam szeroko otwierając oczy. Pomysł wpadł mi do głowy, niczym przyjemna sumka jaką dostaje za pracę. To miłe uczucie, na prawdę miłe. Muszę zrobić tak. Udam się do kokpitu pilota i ich tam zaczadzę, czy coś w tym stylu. Spowoduje awaryjne lądowanie, gdzieś na jakiejś, mam nadzieję, bezludnej wyspie. Co gorsza postaram się o to byśmy nie mieli zasięgu do nikogo, nikogo prócz jednej osoby, a mianowicie tego gościa z tamtej agencji. Wnioskując, że lecimy w tym samym kierunku, będzie na tyle blisko, by nas podrzucić. Oczywiście miejmy nadzieję, że leci samolotem albo płynie statkiem i, że jeszcze tam nie jest. Inaczej plan nie wypali i wszystko pójdzie w łeb, a tego z całą pewnością bym nie chciała.
- Dobra, biorę się do roboty. - jak powiedziałam, tak też i zrobiłam. na początek udałam się w miejsce, gdzie była apteczka, bądź osoba ratunkowa, że się tak wyrażę. Lecimy na niebieską misję, więc muszą mieć tu taką osobę, która w każdej chwili gotów jest nam nieść pomoc. - Tak jak myślałam. - powiedziałam widząc miejsce gdzie owy punkt mógł się znajdować. Udałam się tam. Niestety, ale nie było tu żadnego konkretnego leku, więc sami rozumiecie, iż musiałam pokombinować. Wzięłam byle jakie leki, zmieszałam do jednej zlewki, po cym dodałam trochę innych substancji, bardziej sypkich, lepkich i cięższych.
- To powinno zadziałać. - powiedziałam zadowolona. - Może i nie jest zabójcze, ale śmierdzi tak strasznie, że raz dwa ich załatwi. I kto będzie zwycięzcą, no kto, no ja, a co, myśleliście, że oni?
Zatkałam starannie naczynie, po czym wyszłam. Nikogo nie dziwiło, że się tak krzątałam, więc miałam wielkie pole do popisu. Weszłam do kabiny "cichaczem", po czym ustawiłam zlewkę za siedzeniami pilotów. Po chwili zaczęły się cuda.
Najpierw pierwszy, potem drugi runął na ziemię. Tak prostego zadania jeszcze nie miałam. Teraz trzeba tylko tak pokierować samolotem, byśmy gdzieś wylądowali, a później włączyć w życie resztę planu.
Zamontowałam automatycznego pilota na ich komputerze z dokładnym widokiem na drogę, po czym wyszłam z kabiny, by udać się w bezpieczne miejsce gdzie nikt mnie nie znajdzie i w spokoju kierować tym lotem.
 
*Oczami Jessie*

Nie wierzę, że tak szybko się domyślili o moich zamiarach. Ale może tak będzie lepiej dla nich i dla mnie. Teraz wystarczy zaatakować ich w najsłabszy punkt, a potem cieszyć się już tylko ze zwycięstwa, słodkiego zwycięstwa.
- Ha, ha, ha, ha, ha. - ach ile ironii było w tym pedantycznym śmiechu. Wyobraźcie sobie, jak ja w tej chwili musiałam wyglądać.
 
*Oczami Ally*

Opadając z sił, prężąc mięśnie i udając, że nam się jeszcze chce, bez skutku poszukiwaliśmy rudowłosej. Nigdzie je nie było. Zniknęła, lecz nie na długo.
- Wiecie, zaczynam odczuwać, że ona jest coraz bliżej nas i mimo, że jej nie dostrzegam, to i tak myślę, że ta małpa nas obserwuje i knuje co tu dalej począć. - oburzała się Trish.
- Masz całkowitą rację koleżanko. - usłyszeliśmy dziwny, lecz bardzo znajomy głos dochodzący zza naszych pleców. Gwałtownie się odwróciliśmy i zobaczyliśmy tę wiedźmę.
- To ty! - krzyknęła czarnowłosa.
- Co ty tu robisz? Czego chcesz? - pytałam.
- Właśnie, gadaj co wiesz. Gdzie przetrzymywana jest nasza córka. - mówił Austin. - Inaczej pożałujesz. - chciał przejść od słowa do czynu, jednak słowa wroga skutecznie go powstrzymały.
***
No i kolejny rozdział dosyć szybko dobiegł końca. Nim się spostrzegłam, już musiałam kończyć, by potrzymać was w kolejnej niepewności.
Mam nadzieję, że się podoba (pojawiła się nawet chemia i to taka ze szkoły) A teraz pytanie:
Jak myślicie, co takiego Jessie powiedziała skutecznego, że Austin odwlekł od swego zamiaru, a także czy plan Kris się powiedzie?
Na opinie i wasze wypowiedzi, zdania, ewentualne uwagi czekam w komentarzach.
Na koniec jak zwykle piosenka:


~~Crystal~~

wtorek, 10 lutego 2015

Odkrycie & Początek misji

Patrzyłyśmy się na blondyna takim wzrokiem, jakbyśmy wpatrywały się w martwy punkt. Po prostu stanęłyśmy. Masakra, a to co powiedział, to hmm... mogłyśmy się domyślić.
- No to może wreszcie nam to wytłumaczysz? - zapytała już znudzona czekaniem Trish.
- Czekaj chwilę, muszę pozbierać, myśli do kupy. - na jego słowa gwałtownie się zaśmiałam. - Co? - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- Nic, tylko powiedziałeś "kupa". - ponownie parsknęłam śmiechem. Widziałam, że moi towarzysze przeczą głowami ze dziwienia. - Dobra mów. - ogarnęłam się. Wzruszył głową, po czym zaczął nawijać.
- Cały czas niby to nic się nie przejmujemy, że jest luz i w ogóle, ale jakby tak się zastanowić to my na razie przegrywamy i to strasznie.
- Co masz na myśli? - wtrąciła się Trish.
- To, że sobie tu od kilku dni przebywamy i ani razu nie sprawdziliśmy, czy ktoś nas szpieguje. Odkąd się tu pojawiliśmy, jesteśmy na pewno obserwowani. Każdy nasz ruch, gest itd. może być bacznie przez kogoś obserwowany. Pamiętajmy, że nie zadarliśmy z jakimś tam przestępcą, tylko z szefem tutejszej mafii.
- Pozwól, że się wtrącę, ale skąd wiesz, że tutejszej. Przecież ten typ tak samo może być określany w innym rejonie, więc pewności co do tego nie mamy. - zauważyłam.
- Jeżeli będziesz się skupiać na takich pierdołach, to daleko nie zajedziemy. - zgasiła mnie Trish, by po chwili ponownie wsłuchiwać się w słowa Austina. - Mów dalej. - ponaglała go. Spojrzał na nią, po czym cicho zachichotał pod nosem.
- Powinniśmy być czujni, tak jak nam mówili. Jestem pewien, że szpieg jest gdzieś w pobliżu i wkrótce się ujawni, dlatego musimy ustalić co w takiej sytuacji robić. A teraz jeszcze pozwólcie, ale muszę powiedzieć coś, co nie daje mi spokoju.
- Co takiego? - spytałam.
- Wiecie, wydaje mi się, że to, że tu jesteśmy to nie przypadek ani zbieg okoliczności. Ktoś celowo nas tu ściągnął, wcześniej naprowadzał, jakby chciał nami pokierować. - powiedział
- To ma sens. - zauważyła Trish. - Ta kartka, którą wtedy znaleźliśmy... - mówiła zastanawiając się. - Myślicie, że też była podstawiona? - spytała patrząc się na nas.
- Chyba tak. - przyznał Austin.
- Jeżeli to, co mówicie się zgadza to szpiegiem może być... Jessie. - ostatnie słowo było trochę dziwne. Kto by się spodziewał, że nasza ruda znajoma tak z nami pogrywa.
- Ale to oznacza, że współpracuje z tymi bandziorami. - zauważył blondyn. Na chwilę przystaliśmy. Wymieniliśmy się wzrokiem. Nie mogliśmy uwierzyć, że osoba, którą uważaliśmy za przyjaciółkę mogła się okazać tak fałszywą, podłą i bez serca osobą.
- Żałuje, że ją z nami zapoznałam. To moja wina. - zasmuciła się czarnowłosa.
- Trish, jak możesz tak mówić. - podeszłam do niej, by ją przytulić, wesprzeć, dodać otuchy po prostu. - Nikt z nas nie wiedział, co tak na prawdę w niej drzemało, więc skąd mogliśmy wiedzieć, że tak perfidnie nas oszuka. - powiedziałam i jeszcze raz mocno przytuliłam przyjaciółkę. Odwzajemniła uścisk. Chyba już jej przeszło.
- Cóż, było minęło. Nie ma co "płakać nad rozlaną szklanką mleka". - oznajmił po krótkiej chwili Austin. - Teraz zajmijmy się tym, czym zająć się powinniśmy. Chodźcie do knajpy. Tam coś przekąsimy i przy okazji obgadamy parę szczegółów, a później pozostanie nam już tylko czekać na to, aż nasi specjaliści się pojawią. - tymi słowami poprawił mi i mam nadzieję, że także Trish, nastrój. Chwilkę jeszcze przeczekaliśmy, by pozwolić wziąć się w garść czarnowłosej, po czym udaliśmy się w wyznaczone miejsce.
 
*Oczami Jessie*

- Że co? - ironii w tym zdaniu nie było końca. - Jak oni śmią mnie tak oskarżać. Myślą, że sama tego chce, że mi z tym dobrze. - chyba nie trzeba pisać, że takie szyderstwo w moim przypadku mogło się wydać ciut niestosowne. Byłam przecież kulturalną osobą, więc jak tu mnie tak obwiniać. - Zaraz tupnę nogą w ziemię ze złości, ale przecież nie będę się gniewać. Spokojnie. - zachichotałam ze swojej głupiej wypowiedzi. Mogę się pochwalić tylko tym, że prawie wykonałam swoją misję. Wiedzą, że to ja, więc pewnie na mój widok zrobią to, czego od nich oczekuje. Muszę się jednak pospieszyć, by ci z policji mnie nie wyprzedzili. Dam im czas na posiłek. W końcu co to za bieganie z pustym żołądkiem, a jak mówimy o strawie to zgłodniałam. Idę coś wszamać, a tymi ciołkami zajmę się później. - Tylko, żeby mi kasy starczyło. Jako płatna tajna, urocza, agentka nie zarabiam zbyt wiele. - i znowu ta ironia. Błagam, ile jej można używać. I tak o to z dziwnymi myślami udałam się w poszukiwaniu, oczywiście, że luksusowej, restauracji.
 
*Oczami Kris*

"Służba nie wróżba, obowiązki wzywają" - takim to chyba mottem mogłabym kierować się podczas nadchodzącej akcji. Już szykowałam się do "dopięcia wszystkiego na ostatni guzik", gdy nagle nie oczekiwanie dostałam sms. Był od tej frajerki, Jessie. Otworzyłam wiadomość, w której zawarte były następujące słowa:
Musisz ich jeszcze zatrzymać. Nie mam ich jeszcze w garści, więc przedłużaj wasz przyjazd, najlepiej jak najdłużej. A przy okazji, mogłabyś przemycić dla mnie ze Stanów moje ulubione kosmetyki Royal Girl. Byłabym ci niezmiernie wdzięczna. Tu mają tylko jakieś tanie i badziewne gówna, a wiesz, że używam tylko porządnych rzeczy, dlatego zrób to!
- I to ma być krótka informacja. Nie mam pojęcia co ona chciała mi tu uświadomić. Fakt, że sobie nie radzi, zresztą jak zwykle, czy też to, że potrzebuje perfum. - zastanawiałam się nie kryjąc przy tym śmiechu. - Jeżeli coś jej przywiozę, to będzie to już szybciej patelnia, by puknęła się w głowę, niż to czego sobie życzy. - skończyłam i spojrzałam w stronę łazienki. Nagle zrobiło mi się tak słabo, ale nie w negatywnym sensie. Pobiegłam w tamtą stronę i chwyciłam swoje ukochane kosmetyki. - Ah, dobrze że was mam. - wtuliłam się w nie, po czym schowałam do torby. - No to mam już wszystko. Mogę już wyruszać. - no i ruszyłam, by po chwili stanąć. - A czy przypadkiem nie miałam czegoś uczynić. - zadumałam się. - A no tak... nie, nie przypomnę sobie. - chwyciłam ponownie za walizkę i udałam się na zewnątrz, gdzie była zbiórka.
Po dotarciu na miejsce zauważyłam krzątających się ludzi to w lewo to w prawo. - Nie mogą ustać w miejscu? Co, może mają owsiki w dupach. - aż chciałam to powiedzieć na głos, ale jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. lepiej nie narobić sobie złej opinii.
- Jesteś wreszcie. - usłyszałam dobiegający głos zza moich pleców. - Myślałem, że już nigdy nie wyjdziesz. - odwróciłam się i ujrzałam Carla. Jakby co, to rozpoznałam go po głosie, ale to tak na marginesie.
- Musiałam się przygotować? - patrzyłam na niego z powagą. Zrobił tzw. "brewki", po czym się zaśmiał.
- Za chwilę ruszamy, samolot już gotowy. Jeżeli wszystko sprawnie pójdzie to pojawimy się na miejscu już za kilka godzin. mam nadzieję, że będzie to spokojny i miły lot bez żadnych ewentualnych problemów. - spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby coś podejrzewał, czegoś się domyślał. Hmm, o co mu może chodzić?
Już więcej nie roztrząsając tego faktu weszliśmy na pokład samolotu, by po chwili ruszyć do Włoch.
- A oprócz nas, ktoś tam jeszcze będzie? - spytałam Carla zajmując wybrane przez siebie miejsce.
- Tak. Będzie tam agencja, z którą prowadzimy te sprawę. To dobrzy i oddani swej pracy ludzie, więc będą ogromnym wsparciem, a co? - zapytał teraz to on, chcąc pewnie usłyszeć odpowiedź. no to ją usłyszy.
- A nic, tylko zastanawiałam się, czy nasza grupa poradzi sobie z jego, ale teraz jak mi powiedziałeś, że mamy wsparcie, to jestem przekonana, że nam się uda. - ciepło się do niego uśmiechnęłam. - Wybacz mi, ale muszę się udać do toalety. Wiesz, trzeba przypudrować nosek. - uśmiechnęłam się i poszłam do WC. Weszłam, zamknęłam drzwi, zorientowałam się, czy nikt, aby przypadkiem nie podsłuchuje, po czym wyciągnęłam telefon, by zdać raport Live-ropowi. Odświeżając monitor ujrzałam niewyłączoną wcześniej prze zemnie wiadomość od Jess.
- Oh, kiepsko to widzę. - tymi słowami chyba dałam do myślenia, że coś zawaliłam. Kompletnie zapomniałam o jej prośbie i nie chodzi o jej perfumki, tylko o tą pierwszą część. - No nic. Najwyżej potrąci mi z pensji jak się o tym dowie, a po za tym my, może, byśmy na czas się nie zjawili, a tamci. Tamci na pewno dotarliby i co wtedy. Do kogo by miała pretensje. Na pewno nie do mnie. I co ja się nią tak przejmuje, niech spieprza, to rudej problem, nie mój. ja mam swoje zadania i swoje problemy. - i tak zakończyłam. Po chwili wybrałam numer i zadzwoniłam. - No odbierz ten telefon do cholery? - i na co mi te słowa, przecież i tak nie odbierał, a ja? Muszę teraz pisać sms, jakbym nie miała czego innego do roboty. Ciężko westchnęłam, po czym napisałam wiadomość, w której zawarłam następujące słowa:
Jesteśmy w drodze. Dowiedziałam się, że będzie nas więcej. Nasza agencja pracuje z jakąś inną, więc może być ostro. Jakby co, to mają dobry sprzęt, więc musimy uważać. Niestety nie wiem gdzie jest schowany, więc go nie zniszczę. To tyle. Czekam na dalsze polecenia. Kris.
- No, piękna informacja. - chyba przerzucę się na sms. Fajna zabawa tak paluszkami klikać w ekran. Ale wracając na ziemię, niech jak najszybciej odpisze, bo nie będę czekać. A teraz już wracam, bo pewnie zaczną się niepokoić, gdzież to ja zniknęłam.
Wyszłam z toalety. Myliłam się, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. I pomyśleć, że byłam tu jedyną ładną osobę, oczywiście w płci żeńskiej.
 
*Oczami Ally*

Właśnie skończyliśmy spożywać posiłek. Po obgadaniu szczegółów, nic żeśmy tak na prawdę sensownego nie ustaliliśmy. Tylko to co zwykle. Wyszliśmy na zewnątrz. Już chcieliśmy skierować się w stronę samochodu, gdy nagle ujrzeliśmy znajomą nam osobę...

 
***
Dobra, koniec. Nie chcę mi się już więcej dzisiaj pisać. Myślę, że na tym etapie sami musicie pogłówkować, kogo oni zobaczyli, no kogo, pomyślcie?
A co do rozdziału, to może być. Pojawiło się parę fajnych anegdotek no i ciekawe słownictwo sprawia, że ten rozdział zaliczam do udanych.
Przepraszam, że wczoraj nic nie dodałam, ale nie miałam po prostu na to czasu, dlatego rozdział z opóźnieniem. mam nadzieję, że zrozumiecie.
Czekam na komy.
Kolejny rozdział jutro lub, jeżeli nie znajdę czasu, pojutrze.
Na koniec piosenka:
 
One Republic - Counting Stars
 

~~Crystal~~


piątek, 6 lutego 2015

Auslly w Grand Openings & Great Expectations

Trzy filmiki (słaba jakość)

1.
2.
3.

Oraz Promo

I opis odcinka:
W tym odcinku Austin i Ally otwierają szkołę muzyki w Sonic Boom który został całkowicie zmieniony. Przyjaciele mają ciężkie zadanie ponieważ muszą nauczyć studentów muzyki tak żeby grali jak zespół w mniej niż w tydzień na uroczyste otwarcie A&A Music Factory.Czy im się uda??

Premiera już za dwa dni!

~~Crystal~~

środa, 4 lutego 2015

Zwiad & Odważny krok

*Oczami Ally*
- No dobra, to co zaczynamy? - spytałam spoglądając w ich twarze.
- Tak. - odpowiedziała ocierając oczy Trish.
- Zawsze z tobą skarbie. - powiedział Austin, na którego słowa się uśmiechnęłam. Po chwili wzięliśmy rzeczy, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na poszukiwania. Na razie sami, później jak już się coś zorientujemy, to damy im znać. Taki w zasadzie był nasz pomysł, innego nie było, dziwne nie?
Szliśmy mijając to domy, to stragany, to domy, to stragany i tak w kółko. Może czasami trafiała się tam jakaś rezydencja, sklep, czy knajpa, ale po za tym tutaj w centrum o tej porze roku nic się nie działo. Z tego wniosku skierowaliśmy się nad morze. Skoro ten gość był, aż tak "sławny", to musiał mieć przecież dom, co ja gadam, wille w jakiś super miejscu.
- Może się rozdzielmy. - zaproponował Austin. - Szybciej coś znajdziemy, a tak włócząc się w trójkę mamy niewielką szansę, by coś odkryć.
- Chyba muszę się z tobą zgodzić. - odparłam na jego słowa. - Pójdę w prawo, ty idź w lewo, a Trish niech spróbuje się dowiedzieć czegoś o tym morzu. Konkretnie chodzi o to, czy gdzieś tu w pobliżu znajduje się jakaś wysepka, gdzie jakąś sekretną kryjówkę można byłoby mieć, ok?
- Ok.- odpowiedzieli zadowoleni z pomysłu. Zapewne ucieszyła się czarnowłosa, która nadzwyczaj okazale, eksponowała swoją niechęć z drogi i jak najbardziej chęć do odpoczynku.
Po kilku godzinach spotkaliśmy się na plaży, by zdać raport ze obeznania w terenie.
- I jak? Znaleźliście coś? U mnie kicha, nic. Jedyne co widziałam, to gość latający goło po plaży, śpiewający piosenkę o miłości. - na te słowa zalała nas "fala obrzydzenia".
- To musiało być straszne. - zareagowała odruchowo Trish.
- I było. Uwierz mi. - jeszcze raz mnie wstrząsnęło. - Ale nie ważne, przejdźmy do was. - spojrzałam na nich. Po minie Austina widać było, że nie ma dobrych wieści.
- Za to ja mam newsa. - oznajmiła szczęśliwa Trish. - Znalazłam 100 dolarów na plaży. - pokazała nam wygnieciony i brudny od mokrego piachu banknot.
- To mają być te świetne wieści? - zapytał Austin.
- Tak. - odparła. - Dla mnie są świetne. Mogłam się spodziewać, że was nie ucieszą, więc przygotowałam sobie jeszcze jedną informacje. Otóż dowiedziałam się, że tutaj nie daleko leży nieduża wysepka, dosyć dobrze zagospodarowana. Jest to teren prywatny, więc nie mamy transportu, by się tam dostać. Chyba, że masz zgodę właściciela, ale my jej nie mamy. - ostatnie słowa wypowiedziała nadzwyczaj szybko.
- No i co teraz? - spytałam.
- Idźmy wg planu. Skontaktujmy się zarówno z Mike'm, jak i Carlem, by przekazać im wieści. - oznajmił. - Potem pozostanie nam już tylko czekać.
- Ok, ale z tym czekaniem, to się, aż tak nie rozpędzaj. Nie będę przecież cały ten czas bezczynnie stać, czy siedzieć, czy leżeć. - spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. - Nie ważne. Zróbmy jak chcecie. - wydukałam i poszłam w stronę samochodu. Tuż za mną ruszyli moi towarzysze.
*Oczami Jessie*
Widzę, że znaleźli już tę jego beznadziejną kryjówkę. Gdyby mi pozwolił, to nazwałabym to miejsce "Skrytką Głąba", ale już bez tego rumoru. Teraz tylko poczekam na telefon od yeti i możemy zaczynać. Jakby co, to tak nazywam tego łysego palanta, co tu z nami ma pracować. A jak o nim mowa, to właśnie go zobaczyłam. Nie chcę mi się z nim gadać, no ale trudno, muszę.
- Tutaj jesteś. Wszędzie cię szukałem. - zagadał. Jaki dziwak.
- Nie wydaje mi się, że byliśmy umówieni. - odparłam i już chciałam odejść, ale niestety, ten gbur złapał mnie za rękę.
- Poczekaj. Mamy kilka rzeczy do ustalenia. - zachęcił mnie do pozostania.
- Taa? Zamieniam się w słuch. - dodałam po krótkiej chwili.
- Powiem krótko. Na miejscu wszystko już jest przygotowane. Plan idzie pełną parą. Twoim prostym zadaniem jest tylko naprowadzenie ich na to miejsce, jak najszybsze z resztą. Jest tylko jedno ale? Masz to zrobić przed pojawieniem się tu tych glin. Rozumiemy się. - kiwnęłam twierdząco głową. - Później udaj się w to miejsce. - podał mi kartkę, na której nabazgrał jakiś napis. - Tam dowiesz się co dalej. - wypowiedział te ostatnie słowa i zniknął. Normalnie jak jakaś zjawa. Wstrząsnęło mnie lekko. - Jak on może spojrzeć w lustro? - pomyślałam. - Widzieliście jak był ubrany? Jak menel po prostu. Mógłby włożyć trochę pieniędzy w szczoteczkę i pastę do zębów. Inaczej nie widzę go kolejny raz ze mną. - powiedziałam sama do siebie i odeszłam obmyślając plan, jak przenieść ich... tam.
*Oczami Carla*
Siedząc w swym gabinecie cały czas myślałam o Kris. Bardzo chciałbym, żeby ta nasza relacja była taka prosta. Ja, ja czułem, że ona kłamała, że nie powiedziała tego, co mówiło jej serce, tylko to, co rozkazał rozum. Gdyby takie łatwe było okazywanie swoich uczuć, to może już przeszlibyśmy ten trudny etap, ale? Ja chcę, ona nie chce. Może i zrobiliśmy źle, ale tak dyktowało nam wtedy serce, a z miłością nie można walczyć, nie.
Głowa już mnie bolała, bo nie mogłem udźwignąć ostatnio bardzo dużego natłoku myśli. Jakby te relacja nie miała dla mnie znaczenia, to moje życie byłoby takie samo jak wcześniej? Jednak myśl o kolejnych chwilach z blondynką powodowała, że wariowałam i nic się z tym nie dało zrobić.
- Muszę się pozbierać. Muszę być silny. - powtarzałem sobie. Owszem, trzeba walczyć o swoje uczucia, ale jest jakaś granica? Dlaczego zawsze jest tak, że ktoś kogoś polubi, a ta druga osoba mu tego nie odwzajemni. Dlaczego? Czuję się zupełnie jak w jakimś filmie. Tylko to są realia, a nie "Romeo i Julia". może my też będziemy mieli taką historię, pomijając oczywiście tak kilka istotnych faktów.
Chwilę tak jeszcze główkując, postanowiłem. Postanowiłem, że gdy tylko zobaczę Kris, powiem jej co czuje. Inaczej podczas nadchodzącej akcji, będę w rozsypce. A myśl, która będzie chodzić mi po głowie, to fakt, że stchórzyłam i nie potrafiłam pokazać tego co czuję kobiecie, która na to zasłużyła.
Z przemyśleń wyrwał mnie telefon. Dzwoniła Ally, zapewne z nowymi informacjami.
- No i jak tam. Coś nowego? - spytałem.
- A żebyś wiedział, że tak. Udało nam się odkryć miejsce dokładnego przebywania w tej chwili Live-ropa.
- Tak, to świetnie. Gdzie to jest?
- Na takiej wysepce niedaleko Sycylii. Niestety, ale my nie mamy transportu, ponieważ jest to teren prywatny, by się tam dostać.
- Spokojnie. Nie martwcie się. I tak odwaliliście już za nas najcięższą robotę. Naszym obowiązkiem było zrobienie tego, co wy już osiągnęliście więc możecie być z siebie dumni.
- Dzięki za te słowa. Jaki plan?
- Szybko przechodzisz do konkretów? - cicho się zaśmiałem.
- Bo tu nie ma czasu na pierdoły. Wiesz ile czasu myślę o tym, czy Lula jeszcze tam jest? Czy nic jej nie zrobili? I wiele innych pytań. - zaczęła cicho szlochać. - Może i wyglądam na twardą kobietę, ale w głębi jestem krucha i z każdym dniem popadam w coraz to większe  zmartwienia. Dlatego tak szybko potrzebujemy począć jakieś nowe działania. - wydusiła z siebie ocierając łzy.
- Ok. - odparłem. - Ally nie płacz. Będzie dobrze. Za chwilę do was ruszamy, a wy się jeszcze przez jakiś czas przygotowujcie. I nie myślcie źle, bo to nikomu nie pomoże.
- Ok. - słychać było w jej głosie poprawę humoru.
- Już ci weselej?
- Tak. Jeszcze raz dzięki.
- Nie ma za co mi dziękować. Jeszcze nic nie zrobiłem. Dla mnie największym zaszczytem będzie sprowadzenie waszej córki do domu. - powiedziałem i już chciałem kończyć, gdy nagle przypomniała mi się jedna ważna rzecz. - A Ally, bo zapomniałbym. uważajcie na siebie. Może nie jest to prawdą, ale boję się, że Live-ropa ma szpiegów, którzy was bacznie obserwują. To oznacz, że może już wiedzieć o was. Dlatego najrozsądniej będzie, gdy nie dacie się sprowokować i "grzecznie" na mnie tam poczekacie. Dasz mi słowo, że nie podejmiecie żadnych pochopnych decyzji i nie dacie się zmanipulować? - zapytałem, ponieważ lekko obawiałem się, tego, co powiedziałem. Oby to były tylko przypuszczenia, oby.
- Tak, daję ci moje, to znaczy nasze słowo. Poczekamy, ale bądźcie jak najszybciej ok.
- Ok. - ucieszyłem się mimo to, że nie było mi do śmiechu.
- Aha, jeżeli nie będzie to dla ciebie problemem, to mógłbyś się skontaktować z Mike'm i opowiedzieć mu o tym. My jesteśmy już zmęczeni i wolelibyśmy odpocząć, a mi nie chcę się przechodzić przez kolejną rozmowę. zrobiłbyś to dla mnie? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Oczywiście. To do zobaczenia. Lecę teraz przekazać dobre wieści mojej ekipie. Pa.
- Pa. - zakończyłem rozmowę, przetarłem dłonią czoło i ruszyłem w stronę zgromadzenia, pamiętając o prośbie szatynki.
*Oczami Ally*
- I jak? Wszystko załatwione? - spytała widząc mnie Trish.
- Tak. Niedługo tu będą. Na prośbę też się zgodził, jeśli chcecie wiedzieć. - odparłam ziewając.
- A mamy coś robić? - tym razem pytanie zadał Austin.
- Nie. Powiedział, byśmy czekali. Aha, wspomniał też byśmy byli ostrożni i nie podejmowali żadnych podobnych decyzji.
- Cały Carl. Zawsze od kiedy pamiętam, taki był i chyba się nie zmieni. - powiedziała Trish. - No dobra. Wiem, że już jesteście zmęczeni, ale muszę wam zadać to pytanie: Czy myślicie, że ktoś nas obserwuje, że czai się gdzieś za rogiem i po prostu szpieguje nas?
- W sumie to wykluczyć tej opcji nie możemy. pamiętajcie, że to miejsce tego bandziora, więc możesz mieć rację, mówiąc tak. - odparł jej Austin. - Poczekajcie chwilę. - dodał po chwili. - Tak, zaczynam już wszystko rozumieć.
- Co rozumieć? - zapytała Trish
- Właśnie, mów. - ponaglałam prośbę. W tej chwili blondyn na nas spojrzał, jakby pytał: na prawdę nie wiecie? Nastała chwila ciszy, aż Austin się odezwał...
***
Dawno już tak nie kończyłam. Taki ciekawość, co Austin mógł sobie uświadomić. pewnie będziecie główkować, ale odpowiedź to po prostu poprzednie rozdziały i tyle.
Pisałam ten rozdział z lekką trudnością, ponieważ po dzisiejszym dniu wszystko mnie boli, ale obiecałam, że będzie, wię się pojawił. Z kolejnym zobaczymy. Na razie nie widać zbyt dużo komentarzy, więc śpieszyć się nie muszę. po za tym pracują nad nową stroną na tego bloga, konkursem i wieloma innymi rzeczami, więc na pisanie będę miała niewiele czasu, ale... postaram się coś jak najszybciej dodać Miłego dnia!!!

Sia - Chandelier


~~Crystal~~

poniedziałek, 2 lutego 2015

Przygotowania & Wspomnienie

*Oczami Ally*
Po nieco burzliwej drodze, którą przebyliśmy samochodem, a także prawie 4-godzinnym lotem na Sycylię, byłam wykończona. Nie miałam praktycznie żadnych sił na nic, ale z drugiej strony nie mogłam sobie także pozwolić na odpoczynek. Byłam w kropce, lecz aż tak bardzo nie okazywałam tego moim przyjaciołom.
- I co teraz? - zapytał Austin.
-Dokładnie. - przytaknęła mu Trish. - Jesteśmy w czarnej dupie. Nie mamy kompletnie żadnego planu. Nie wiemy co nas tam czeka, a jedyne co mamy to jakaś karteczka, która też nie wiadomo, czy ma związek z naszą sprawą. - dokończyła. Widać było, że się denerwowała, ale kto z nas w tej chwili mógł być spokojny.
- Odprężmy się. Nic nie zdziałamy, jeżeli będziemy mieli w sobie tyle negatywnej energii. - na te słowa czarnowłosa troszeczkę przystanęła.
- Ok, ale powiedz mi co mamy robić?
- W sumie to nie wiem. - zachichotałam się ze swojej głupoty.
- Dziewczyny, przestańcie się wreszcie kłócić i zabierajmy się do roboty. - wtrącił się Austin w nasz dialog.
- No dobra Sherlocku. Powiedz nam tylko co mamy robić, bo jak widzisz, ja i Ally nie jesteśmy teraz w najlepszej formie. - spojrzała na mnie. Obie się uśmiechnęłyśmy.
- Myślę, że nie powinniśmy sami się tam udawać. To może być zbyt niebezpieczne. - powiedział - Powinniśmy jak najszybciej skontaktować się i z Carlem, i Mike'm, by ustalić jakiś plan działania
- Ale przyznaj, że jeżeli wykonamy zły ruch i udamy się tam z policją i agentami, to może być to dla nas koniec. - oznajmiła Trish.
- A masz lepszy pomysł? - odpowiedział jej.
- Musimy być jak tajniaki, szybcy, cisi i perfekcyjni w zadaniu. Inaczej nam się nie uda.
- Co masz na myśli? - spytałam z zaciekawieniem.
- Weźmiemy jakieś ekstra kostiumy, super sprzęt i konia, by się tam dostać niezauważalnie.
- Konia, po co? - zapytał Austin robiąc tzw. "brewki".
- Jak to po co? Na prawdę się nie domyślasz. - spojrzała na niego.
- Aha..., nie wiem. - zaśmiałam się na te słowa.
- Widzę, że wszystko trzeba wam tłumaczyć. Na początek się przebieramy, zakładamy sprzęt, sprawdzamy go i wsiadamy na konia. Widzieliście kiedyś lepszy transport od tego stworzenia. - i tu taka mina Trish, niezbędna przy tym zdaniu:


-  Nie było, by łatwiej po prostu tam pójść, dowiedzieć się co i jak, i wybrać najlepsze rozwiązanie. - spojrzałam na nią. Jej mina była zawiedziona.
- Widzę, że wolicie zrobić to "polamersku", ale niech wam będzie. - wzruszyła głową i już chciała odejść, lecz blondyn powiedział coś, co przywołało niedawne wspomnienie.
*Oczami Jessie*
Czy oni się  stamtąd nigdy nie ruszą. Gadają i gadają. Mam już tego dosyć. Za chwilę wyciągnę pistolet i ich wymorduje, bo mnie na prawdę wkurzają. -Gdyby nie moje dobroczynne serce i bratnia dusza, to na pewno już bym to zrobiła. - pomyślałam sobie. Od razu na mojej twarzy zagościł dawno już nie widziany uśmiech. Ale do rzeczy. Trzeba zadzwonić do "szefa", że się tak wyrażę. - Czekaj szefa, przecież to jakiś cholerny mafiosa, nic więcej. - zaśmiałam się. - Ale ja jestem dzisiaj zabawna. - przemknęła mi myśl przez głowę.  Jeszcze chwila i się posunę do ohydnej rzeczy, więc lepiej skończę, oczywiście związanej z nim.
Sięgnęłam do torebki w celu znalezienia komórki.
- O guma. Ciekawe, czy dobra - wypowiedziałam te prymitywne słowa sama do siebie, ale już trudno. Wzięłam sobie jedną do ust. - Mhh, miętowa, lubię to. - i znowu ten jakże ironiczny śmiech. Na prawdę szkoda mi mnie.
Ponownie zaczęłam szperać w torebce. Znalazłam jakieś stare płyty, chusteczki, pieniążki (tutaj taka poboczna myśl, "zaświeciły mi się oczy na ich widok"), i wiele innych badziewnych przedmiotów. Po chwili miałam w ręce moją ukochaną komóreczkę. Szybko w kontaktach znalazłam numer tego jełopa i zadzwoniłam, tak spontanicznie zresztą.
- Czego? - odezwał się ten brutalny głos.
- Może trochę grzeczniej kolego? - zauważyłam.
- Słuchaj no, nie pierdol ty mi tu, tylko gadaj po co dzwonisz. - jego głos stawał się coraz surowszy i rozgniewany. Lepiej jednak z nim nie zadzierać, bo jeszcze mnie tutaj pobije. I znowu ten głupawy śmiech.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że cel jest już na miejscu. Nie wiem co dokładnie planują, ale zapewne w jakiś sposób będą się chcieli czegoś o tym miejscu dowiedzieć.
- Był ktoś z nimi? - spytał.
- Nie widziałam nikogo, ale tej opcji nie wykluczajmy. Jeżeli będą chcieli się z kimś skontaktować, to na pewno to zrobią... - już miałam mówić dalej, ale wtrącił mi się w połowie zdania. Co za brak kultury?
- Pilnuj ich i dowiedz się co planują. Naprowadź ich na mnie, gdy zajdzie taka potrzeba. Mogą się skontaktować z kim kol wiek chcą, ale póki maluch jest u nas, to my mamy władzę i niech tak pozostanie. - powiedział i odsapnął. - Rób co masz robić, "W" zajmie się resztą, a Kris niech pozostanie na miejscu. Pamiętaj, że nie lubię rozczarowań, więc lepiej mnie nie zawiedź. - rozłączył się, nie dając mi dojść do głosu. Najwyraźniej usłyszał to co chciał. Reszta go nie interesuje. Zastanawiało mnie tylko słowo, zacytuje "nie lubię". Przecież ten typ niczego nie lubi. Jest tak humorzasty, że szok. Ale nie ważne. Poczekam chwilę, jeśli nic nie zaczną działać, to wkroczę do akcji. - A teraz wybaczcie mi, ale muszę coś przekąsić, bo jestem na prawdę głodna. - powiedziałam nie wiadomo do kogo. Po chwili konsumowałam już posiłek.
*Oczami Kris*
Po ogarnięciu się, wstałam no i poszłam do niego. Po drodze słychać było tonę różnych dźwięków wydobywających się z pomieszczenia. - Pewnie zaczęli beze mnie. - pomyślałam, ale nie dziwiłam się im. Byłam troszeczkę spóźniona, ale wow, potrzebowałam czasu, by poprawić swój wygląd, przecież nie mogli mnie zobaczyć w poprzednim stanie. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
- O, nareszcie jesteś. - oznajmił na wstępie szef tej oto agencji.
- Jaki pan spostrzegawczy. - odpowiedziałam z humorkiem. Nie byłam w nastroju, więc żarty były nie na miejscu z jego strony.
- Dziękuje. - ciekawe za co - Ale przejdźmy już do sprawy. Nie jestem zbytnio obeznany z tą sprawą, bo jak wiecie na głowie codziennie mam ich dużo, więc od razu pozwolę mojemu młodszemu koledze, doświadczonemu zresztą, zabrać głos. - wskazał palcem na Carla i osunął się gdzieś w pobliżu "słuchaczy".
- Jak wiecie sprawa nie jest łatwa. Moi przyjaciele zadarli z dosyć nieciekawym typem, przywódcą mafii. Jest on dość dobrze znany w świecie przestępczości, więc będziemy musieli uważać, a na co? Dobre pytanie. Już nie długo, gdy tylko dostaniemy znak, ruszamy na Sycylię. Może i nie będzie to proste, ale sobie jakoś poradzimy. Pamiętajcie o tym, by być czujnym i zawsze zachować zdrowy rozsądek, nawet w najtrudniejszej sytuacji. Miewam, że przygotowania zostaną na czas ukończone, a wy sprawnie i szybko podejmiecie się tego działania. Będę z wami szczery... - w tej chwili spojrzał na mnie. - To może być bardzo niebezpieczna misja, więc jeżeli ktoś chce się wycofać, to ma teraz ostatni raz szansę, by to zrobić. Jeżeli na kimś wam zależy i nie chcecie tej osoby zawieść, stracić lub nigdy już nie zobaczyć, to wierzcie mi, że absolutnie nie okażecie się tchórzami. Wyrażanie własnych uczuć, miłości i sympatii to nie grzech, zwłaszcza, gdy chodzi o najbliższą ci osobę. Dlatego bądźcie ze sobą szczerzy i odpowiedzcie na pytanie: Podjąć wyzwanie i zaryzykować, czy zostać i kochać to, co w mym życiu jest najważniejsze. - zakończył. Jego wzrok cały czas tkwił na mojej sylwetce. Byłam ostro speszona. Miał rację, całkowitą rację. Zachowywałam się podle w stosunku do niego, ale taka już byłam i jak mówiłam nic tego nie zmieni. Powracając do świata rzeczywistego, jego "występ" został uznany. Każdy miał pewnie te słowa w sercu. Po chwili wszyscy się rozeszli w celu zabawne zdecydowania o swoim dalszym losie. W sali zostałam tyko ja i Carl, który po chwili podszedł do mnie.
- A ty? - zapytał.
- Co ja? - odpowiedziałam zmieszana.
- No, co wybierasz?
- A jak sądzisz?
- Nie wiem? Po tobie spodziewam się każdej odpowiedzi.
- Oczywiście, że z wami będę, ale uwierz mi, pozostanie w mym sercu to, co przed chwilą wygłosiłeś, zwłaszcza końcówka. - uśmiechnęłam się i odeszłam do swego pomieszczenia.
*Oczami Ally*
- Twoje wypowiedzi przypomniały mi Deza. - wspomnienia, szkoda, że takie smutne do nas powróciły.
- Może i starałam w jakiś sposób, chociaż na chwilę tę jego głupotę przypomnieć nam, ale nie wracajmy może do tego. - mówiła załamanym głosem. Zbierało jej się na płacz. - Wiecie, boli mnie, że nawet naszego rudowłosego przyjaciele nie pochowaliśmy, w sumie nie wykazaliśmy się niczym. Zostawiliśmy go i tyle. Może i go z nami już nie ma, le jednak przez wiele lat był i tworzył naszą paczkę. - łzy poleciały po jej policzkach, a smutek widać było na twarzy, jak czarną plamę na kartce białego papieru.
- To piękne co powiedziałaś. Oczywiście mam na myśli te ostatnie trzy słowa. - także zbierało mi się na płacz albo nie zbierało, bo już płakałam. Musiał zauważyć to Austin który podszedł i mocno nas do siebie przytulił.
- Dez zawsze był, jest i będzie z nami. I tymi słowami zakończmy to. Pomścijmy jego pamięć naszym zwycięstwem, a jak już wrócimy, to obiecuję wam, że na pewno wyprawimy mu spaniały pogrzeb. - oznajmił i zapewne poczuł jak ja, i chyba też Trish, jeszcze bardziej się w niego wtuliłyśmy.

***
Ach! Cóż za wspaniałe zakończenie, nieprawdaż. Jak sama chciałabym ich teraz wspierać, tylko nie tak mentalnie, tylko być z nimi tam na miejscu i po prostu pocieszyć dobrym słowem.
Takie słowa na pewno nie zaszkodzą opowiadaniu. Wczujmy się w rolę, po prostu.
A powracając, to powoli widać (mam nadzieję) jakieś zmiany. Postanowiłam do opowiadania dorzucić szczyptę ironii i dużą łychę śmiechu, by powstało dobre opowiadanie.
Szkoda tylko, że nasi bohaterowie mają coraz mniejszy udział w rozdziałach, ale na razie nic u nich się nie dzieje, więc nie ma o czym pisać. W kolejnych rozdziałach się to zmieni.
To opowiadanie moi drodzy, tak na prawdę dawno już przeszło olbrzymią metamorfozę, więc...
I na tym przystańmy. Postaram się dodać trochę miłości głównym bohaterom. Myślę też na tym, by Trish kogoś sobie znalazła, by nie była samotna. Co sądzicie o tym pomyśle?
Czekam na komentarze, opinie i wszystko inne co chcielibyście zawrzeć w tym co napiszecie tu pod spodem.
Pamiętajcie, motywacja najważniejsza!
Na koniec tylko info, że gdzieś z boku, jutro dodam coś w rodzaju informacji o rozdziałach itp.
To tyle ode mnie.
Na koniec moja ukochana piosenka Katy Perry - Unconditionally:


~~Crystal~~